daniell
Wg mnie, idąc tropem Pana Piernika, grzesząc (postępując wbrew woli Bożej) nie grzeszysz, bo masz nową naturę (naturę dziecka Bożego). Grzeszy grzech, który w nas mieszka, co jest wynikiem dualizmu (jak zakładam chodzi o to, że starą naturę jednak też mamy, bo gdzieżby miał swój dom grzech, o którym mowa - przecież mieszka on w nas).
Owszem, grzeszymy. Ale mając nową naturę wiemy, że mamy orędownika u Ojca, który wstawia się za nami. Dlatego grzech nie skutkuje śmiercią. Wiemy, że jesteśmy nowymi ludźmi, ludźmi przyobleczonymi w Chrystusa. Ludźmi, którzy zostali ukrzyżowani razem z Chrystusem, dlatego możemy za apostołem Pawłem powiedzieć - nie żyję już "ja" ale żyje we mnie Chrystus.
Jak widać, takie rozterki nie były obce apostołowi Pawłowi, który jednocześnie wiedział, że jest nowym "duchowym człowiekiem", który jednak nadal żyje w ciele "śmierci". Wiedział czego pragnie i o czym wie człowiek duchowy i zmagał się z tym czego pragnie ciało śmierci. Dlatego powiedział, że robi to czego nie chce.
Myślę, że każdy z nas doświadcza tego samego, gdy grzeszymy.
Bo grzeszymy. Myślę, że nasz stosunek do grzechu nam samym wskazuje na to, w jakiej kondycji duchowej jesteśmy. Jeśli grzech przychodzi nam łatwo, albo nie żałujemy z bólem tego co zrobiliśmy, to powiedziałbym, że należy się nad sobą bardzo zastanowić.
Kiedyś mój znajomy pastor mówił (wiem, że nie każdemu ów specyficzny sposób "nauczania"może odpowiadać): chcesz wiedzieć, czy jesteś zbawiony? Idź i żyj jak świat, jeśli po miesiącu nie padniesz na kolana z obrzydzeniem do siebie prosząc Boga o przebaczenie - będziesz dalej żyl jak świat - czyli nie jesteś zbawiony.
Aby Bóg mógł zbawić podmiot - człowieka, to wg mnie konieczne jest, aby jego "ja" poddało się woli Bożej. Gdyby przyjąć, że temu "ja" wola Boża jest narzucona poprzez z góry dokonany wybór (decyzję), to gdzie mamy tu do czynienie z aktem poddania ? Czy w takiej sytuacji (determinacji) zbawiony zostaje człowiek, który oddaje (poddaje) Bogu swoje "ja" ? Co zostaje zbawione, skoro "ja" nie miało z tym nic wspólnego ?
Czy zbawienie może dokonać się z naszym udziałem? Kiedyś myślałem, że tak. Że jest właśnie tak, że "trzeba otworzyć drzwi Chrystusowi", aby mógł zbawić. Współpracować z Łaską, z propozycją zbawienia. Jakby zbawienie było towarem, po który - jeśli się zechce - można sięgnąć.
Ale czy możemy mieć wpływ na swoje nowonarodzenie? Kiedy Pan Jezus rozmawia z Nikodemem mówi, że nikt nie może odziedziczyć Królestwa Bożego jeśli nie zostanie zrodzony z góry. Jaki możemy mieć na to wpływ? Jak mogę zwrócić się do Boga i powiedzieć, poprosić: "zródź mnie Panie".
Musiałbym chcieć tego zrodzenia. A czy sam z siebie mogę tego pragnąć? Jeśli urodziłem się w w grzechu. Jestem - jak każdy z ludzi - objęty skutkami grzechu Adama. Apostoł Paweł pisze, że jesteśmy w niewoli grzechu i jedyne co możemy czynić to wykonywać wolę tego, w czyjej niewoli jesteśmy. Nie czynię swej woli, a wolę tego, który ma nade mną władzę. A czy pragnąc tylko tego, co jest przeciw Bogu - bo tym jest grzech i jego niewola - mogę pragnąć - czy "ja" mogę chcieć tego co nie jest sprzeczne z wolą Boga a przeciwnie - jest zgodne? Musiałbym się choć na chwilę wyzwolić z niewoli, w jakiej się znajduję. Czy mogę to zrobić własnymi siłami kiedy znajduję się w posiadaniu kogoś wielokroć silniejszego ode mnie samego? Apostoł Paweł nie był zdolny do tego i zaprzecza, że istnieje człowiek do tego zdolny.
Aby zwrócić się do Boga trzeba pragnąć dobra wbrew temu, który nas zniewala i którego wolę czynimy, a nie jesteśmy przecież do tego zdolni.
Czy to nas zwalnia od odpowiedzialności za grzech, który popełniamy - nie, nie zwalnia nas. Cały czas "ja" jestem winny.
Dlatego też będąc zrodzeni na nowo "ja" przeżywam odrodzenie w Chrystusie i go doświadczam, ale w związku z tym, że nie jestem w stanie przyczynić się do swego zrodzenia w Panu, nie jestem za nie współodpowiedzialny, ale "ja" go doświadcza.
daniellTo, że nie wszystkie narody (ludzie) faktycznie miały szansę usłyszeć Dobrą Nowinę nie ma znaczenia. Chodzi o potencjalną szansę na zbawienie dla każdego, kto mógł lub zetknął się ze Słowem Bożym.
Co do tych, którzy tej szansy faktycznie nie mieli, to ufam, że Bóg, który jest Miłością wie, jak z nimi postąpić sprawiedliwie.
To, że w Słowie nie rozwija się "wątku" osób pozbawionych możliwości usłyszenia Dobrej Nowiny nie jest istotne dla tych, którzy ją słyszeli lub mogli usłyszeć. Tamci nie mieli wyboru, a my mamy.
(Poza tym ciekawa sprawa - zakładam, że te narody i ludzie, którzy nie mieli możliwości usłyszeć Dobrej Nowiny nie znali - mogli nie znać - zakonu. Gdyż nie ci, którzy zakonu słuchają, są sprawiedliwi u Boga, lecz ci, którzy zakon wypełniają, usprawiedliwieni będą. Skoro bowiem poganie, którzy nie mają zakonu, z natury czynią to, co zakon nakazuje, są sami dla siebie zakonem, chociaż zakonu nie mają - Rz. 2,13-14).
Oczywiście, że to, czy narody miały możliwość zetknąć się ze Słowem Bożym i z Bogiem - ma znaczenie. To Bóg wybrał sobie tych, z którymi zawarł przymierze. Zawarł z tymi, z którymi chciał zawrzeć, z innymi nie. Oni nie mieli wyboru - a my mamy? A jaki mamy wybór - możemy odrzucić bądź przyjąć Łaskę? Jaką mocą? Chyba, że twierdzisz że istnieją ludzie zdolni samodzielnie wyrwać się spod panowania grzechu?
Cytujesz apostoła Pawła, by dowieść, że bez znajomości zakonu można w sposób naturalny go wypełnić? Ale w jaki sposób? Dalej apostoł jasno pisze, jedni umierają w zakonie inni bez zakonu. Brak znajomości zakonu powoduje tylko jedno - śmierć bez uświadomienia sobie tego, o czym apostoł pisze, że zakon jest tylko aby uzmysłowić człowiekowi, że jest grzeszny i zasługuje na śmierć. Rożnica między znającymi zakon, a tymi, którzy go nie znają jest tylko taka, że jedni wiedzą dlaczego zasługują na śmierć a drudzy tego nie wiedzą.
Gdyby było inaczej ofiara Chrystusa nie musiałaby obejmować tych, którzy zakonu nie znają, a którzy (co zdają się sugerować czasem interpretacje tego fragmentu) go wypełniają, a skoro wypełniają zakon - po cóż im zbawiciel?
Kiedyś mój przyjaciel zapytał mnie - czy nie byłoby lepiej (także z punktu widzenia ewangelizacji), gdyby w historii całego świata istniało jakieś jedno wspólne doświadczenie Boga. Żeby Bóg objawił się na całym świecie wszystkim wtedy żyjącym ludziom. Takie wydarzenie musiałoby pozostać w pamięci historycznej wszystkich narodów i np. ewangelizując można by się do tego odwołać.
A jednak objawił się tylko kilku ludziom na bliskim wschodzie,a potem tylko jednemu narodowi.
Jeśli tak było mogę uznać tylko, że tak było najlepiej i lepiej być nie mogło. Gdyby mogło być lepiej to byłoby inaczej i historia wyglądałaby inaczej.