Postautor: Pan Piernik » 29 lis 2014, 21:11
Zamieszanie bierze się ze złej teologii i trzymania się własnych przekonań, ze względu na nie same, a nie na brak argumentów.
Dlatego wspomniałem o Bożej Opatrzności.
Np. dla mnie przełomem były wnioski Tomasza z Akwinu na temat tego co dzieje się na świecie - mniej więcej brzmiało to tak (nie jest to dosłowny cytat - raczej parafraza):
Wszystkie zdarzenia, które się wydarzają są dobre. A są takie, bo dokonują się z woli Boga. Nie istnieją żadne wydarzenia, które działyby się bez Jego woli. Zatem jeśli dzieją się z Jego woli, są i konieczne i dobre (inaczej by do nich nie doszło).
Tak jest z Bożą Opatrznością, Kalwin z kolei napisał: Bóg uważany jest za wszechmocnego nie dlatego, że rzeczywiście może działać, choć czasami działać przestaje i nie czyni nic lub przez impuls ogólny utrzymuje ten porządek natury, który poprzednio ustanowił, lecz dlatego, że rządząc niebem i ziemią przez swą opatrzność reguluje wszystko tak, że nic nie zachodzi bez Jego woli.
Gdy czytam Małgorzato co piszesz - o zgodzie Boga na działanie szatana, to odnoszę wrażenie, że największym problemem dla Ciebie jest zaakceptowanie tego, że nie tylko wyraża zgodą - ale, że to Jego wola dzieje się, a nie wola szatana.
Rozumiem to, bo uświadomienie sobie pełnej władzy Boga zawsze musi w następstwie postawić pytanie o zło. Które jest przecież namacalne, każdy z nas go doświadczył, a po nowonarodzeniu jeszcze wyraźniej, widzi że świat jest podzielony. I prędzej czy później stanie przed wyborem (a jak już niejednokrotnie o tym pisałem - chrześcijanin prędzej czy później staje przez ścianą i musi wybierać) - jakby skokiem wiary.
I to jest już kwestia woli - woli, która musi "skoczyć" w przepaść absolutnego zaufania, że świat zmierza w najlepszym kierunku ku z góry wyznaczonemu celowi.
Oczywiście, można wierzyć inaczej - ale to będzie już (moim zdaniem) pewna forma zracjonalizowanej wiary, a nie tajemnicy całkowitego zawierzenia. Obawiam się jednak, że w takim przypadku "rozum" zawsze będzie niepokojony a to przez podszepty przeciwnika, a to przez domagającego się całkowitego uznania Ducha Świętego.
To co piszę, jest tylko refleksją ogólną nad chrześcijańskim rozwojem, bo znam chrześcijan, którzy sobie takimi sprawami nie zaprzątają głowy - ale też nie odwiedzają tego typu forów, na których ich poglądy byłyby rozniesione w pył i poddane weryfikacji choćby takim zarozumialcom jak ja.
Bo myślę, że najpierw rozumiemy w co wierzymy, a potem wierzymy bo przestajemy rozumieć, a wtedy odzyskujemy spokój. Spokój, nie ten wynikający z "fatalizmu" (a o to jest najczęściej oskarżana predestynacja), a wynikający z wiary w Bożą opatrzność.
Bo to oznacza, że wszystkie nasze sprawy, od dnia urodzenia, po dzień śmierci, są w ręku naszego Pana. I zawsze działa dla naszego dobra, nie może być inaczej, przecież jesteśmy w Jego ręku. Cokolwiek dzieje się, dzieje się z Jego woli i ku naszemu dobru, bo miłość Boga działa zawsze ku naszemu dobru. Robi to wszystkimi środkami jakimi tylko zechce i w sposób w jaki zechce.
Bóg realizuje swój plan wobec Ciebie i mnie i wszystkich ludzi, w sposób w jaki uznał za najlepszy dla każdego z nas. Dlatego ufam, że wszystko co mnie spotyka, jest z Jego woli i ku mojemu dobru - choć mogę tego ani nie rozumieć ani uznać tego za "dobre"(bo może mylę "dobre" z "przyjemne dla mnie").
Kiedy uświadamiam sobie władzę Boga nad światem, to z jednej strony budzi to we mnie pokorę bo wszystko co mam (od rozumu, zdrowia po pieniądze), mam z Jego łaski, niczego nie zawdzięczam sobie. Z drugiej strony, kiedy cierpię, czy jestem doświadczany w trudnościach to dzieje się tak z woli Ojca, który troszczy się o wróbla, więc o mnie troszczy się stokroć bardziej. Podtrzymuje mnie to w znoszeniu cierpienia i trudności i przeciwności.
Dalej: kiedy uświadamiam sobie zakres władzy Boga wiem, że całe zło i "ten świat" jest czymś tymczasowym, przemijalnym i zmierza ku dniowi, który został już wyznaczony, po nim będzie wieczność.
I na koniec - to nie zwalnia mnie od odpowiedzialności za swoje życie i swoje postępowanie.