Metamorphosis pisze:Marka 16:16: Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony.
Uwierzyliśmy, przyjęliśmy chrzest, a ocenę i wynik pozostawiamy egzaminatorowi, czyli Bogu.
Możemy przeczuwać, nawet wmawiać sobie pewność, że jesteśmy zbawieni, ale przecież to Bóg decyduje, a nie my.
Na uwagę zasługuje również cytat, który nam przekazuje, że kto wytrwa do końca! - będzie zbawiony.
Nasze życie jest więc egzaminem. Skoro Pismo Święte mówi, że 'kto wytrwa', to oznacza to, że można też nie wytrwać.
Czy ostateczna decyzja o zbawieniu należy do Boga?
Czy niektórzy nie wmawiają sobie zbawienia, by uspokoić siebie, że nie trafią do piekła?
Jeśli się mylę, to proszę o skorygowanie.
Uważam że się nie mylisz.
Do tego co piszesz mam parę uwag. Bo moim zdaniem nie chodzi o jakąś tam pewność i podobne - ja w ogóle jakoś nie czytam w Biblii, że "macie być pewni zbawienia" - Puritan, pokaż gdzie to piszę?
Chodzi natomiast o to, że Bóg godzien jest wiary - skoro On coś mówi, to tak jest. Do nas należy wierzyć temu co Bóg mówi. Skoro piszę, "kto uwierzy zbawiony będzie" - to ja w to wierzę, gdyż Bóg nigdy nie kłamał.
Gdy ja się nawracałam - z takich ciemności, że to ciężko jest sobie wyobrazić - nie miałam żadnej pewności zbawienia, nie miałam żadnej pewności, że czemuś podołam, czy się z czegoś się wywiążę - wręcz przeciwnie, miałam świadomość swojej całkowitej nicości, bezwartościowości, nikczemności i czekającego piekła, na które zasłużyłam sobie mnóstwo razy.
Poznanie miałam bardzo bliskie zeru. Wiedziałam tylko, że Jezus okazuje się zapłacił i że Bóg wzywa teraz grzesznika do upamiętania - jakaż to była dla mnie prawdziwie Dobra Nowina! Nie zastanawiałam się ani chwili - czy podołam, czy nie, powiedziałam Bogu "oto jestem, wiem że zasługuje na piekło po tysiąckroć, ale tak bardzo ufam, że mnie przyjmiesz, gdyż Pan Jezus powiedział, że kto do niego przyjdzie, to nie odrzuci precz" - mniej-więcej tak.
Gdyby tak czekała sobie, kiedy będę bardziej tego godna, to prawdopodobnie nie przyszłabym do Boga nigdy. Ale wierzyłam, że skoro Pan nie kazał najpierw rozprawić się z grzechami, a potem przyjść - wierzyłam mu, że tak jest.
Moim zdaniem nie ma co się zastanawiać, ani badać swoje odczucia - czy pewien jestem zbawienia, czy nie pewien... Skąd Puritan to w ogóle wziął - że najpierw trzeba być pewnym... Najpierw trzeba zaufać Panu. Tak uważam.
P.S.
Puritan, nie widzę podstaw aby sądzić, że Metamorphosis jest nienawrócony. Że się stara kochać Boga, to nienawrócony? W życiu z tym się nie zgodzę... Ty popatrz na nienawróconych - starają się kochać Boga? Oni o Bogu słyszeć nic nie chcą, ani nie mogą nawet... ech...