Kamil M. pisze:Hm, przede wszystkim, żeby ktokolwiek taką osobę upomniał, fakty na temat życia danej osoby muszą być znane. Jeśli ktoś żyje w grzechu, to kapłan nie udzieli tej osobie odpuszczenia w związku z czym taka osoba jest odłączona od Komunii Kościoła (nie może przystąpić do Komunii). Jeśli ktoś żyje w grzechu i zatai to przed tymi, którzy mogliby zatrzymać grzechy takiej osobie, to równie dobrze może świętokradczo w tej Komunii brać udział. W żadnym wypadku nie wykreśla się takich osób z żadnych ksiąg. Najważniejszą kwestią jest udział w Komunii Ciała Chrystusa i ten udział tylko częściowo da się skontrolować.
Tak, pisałem Rembovowi, że rozumiem odsuwanie takich ludzi od Komunii i to jest super. Martwi mnie jednak to, że takim osobom daje się martwy status "członka" Kościoła. Nie rozumiem, po co taki zabieg - przez to mamy takie kuriozalne statystyki wyznaniowe w kraju i jedyne wyjaśnienie, jakie ciśnie się na usta to to, które podał dr.sky. Ja rozumiem, że w perspektywie Boga i wieczności zapis w księgach nie ma znaczenia - ale ja nie o taką perspektywę pytam.
fauxpas pisze:Pytam, bo jeśli Kościół Katolicki nie zwalcza takich zachowań i traktuje takich ludzi jako swoich członków, to nie wiem, czy nie "uczestniczy w ich grzechach", tolerując je. Stąd kwestia tej dyscypliny w moim pytaniu.
A jak miałby "zwalczać"? Stawiać przy wejściu tabliczkę "panu Kowalskiemu dziękujemy"?
Kościół katolicki robi co innego - potępia grzechy, zakazuje grzesznikom z ciężkimi grzechami na sumieniu udziału w Komunii. Czy Kowalski może przyjść do kościoła na Mszę? Może, czemu miałby nie? Czy może przyjąć Komunię jeśli jest niepokutującym cudzołożnikiem? Nie wolno mu, co oznacza, że jest wyłączony z Komunii Kościoła. To jest dyscyplina. Nikt nie jest nigdy w stanie skontrolować całkowicie kto jakie grzechy ma na sumieniu.
Całkowicie - nie. Ale ilu ja to katolików słyszałem, którzy uprawiali swoją własną teologię, wymyślali własne rozumienie wielu rzeczy lub usprawiedliwiali swoje grzechy. "Skontrolowanie" takich ludzi mogłoby po prostu oznaczać... poznanie swoich własnych wiernych. Jak to jest, że w kościele baptystycznym jestem zachęcany do uczestniczenia w wielu inicjatywach i spotkaniach na grupach domowych, w których wyznajemy sobie nawzajem grzechy i - jeśli trzeba - napominamy? Jasne, że można nadal taić swoje grzechy i myśleć po swojemu, ale Kościół przynajmniej robi aktywnie, co może, aby dbać o czystość nauki.
Z drugiej strony - znajoma katoliczka mieszka z chłopakiem już od dłuższego czasu. Wpada do nich ksiądz "po kolędzie" i jedyne, co robi, to "wyraża nadzieję, że się pobiorą". Oto dyscyplina w pełne krasie
. Bogu dzięki, że wreszcie faktycznie się hajtają
. Ale cóż, może to jednostkowy przypadek?
Otóż nie, skoro co jakiś czas na forum ktoś zakłada wątek lub wspomina o czymś, co zrobił jakiś katolik. Post taki niesie za sobą sens:
Kościół Katolicki zezwala na robienie tego-a-tego. Wtedy Rembov lub inny katolik prostuje:
o nie, nie, to nie Kościół zezwala, to ci konkretni katolicy robią źle wbrew jego nauczaniu. I nie sposób się nie zgodzić z taką obroną - ja też nie chcę ponosić odpowiedzialności za to, co robią inni baptyści. Gorzej, jeśli Kościół pozwala takim osobom trwać w swoim błędzie i nadal nazywa go swoim członkiem.
Czasem próbuje się to robić w ewangelikalnych Kościołach, co kończy się często sekciarstwem, eklezjalnym totalitaryzmem albo w najlepszym razie poczuciem własnej sprawiedliwości i godności (bo wszystkich godnych potępienia wypchnęliśmy za drzwi i zostali sami czyści
).
Dobrze wiesz, że nie mówimy o "zwykłym" grzeszeniu - mówimy o usprawiedliwianiu swoich grzechów mimo upominania przez kolejne - co raz "ważniejsze" - osoby! Przypominam niezmiennie o 1Kor 5
.
Kościół uczestniczyłby w grzechach wiernych, gdyby nie potępiał tych grzechów. Tymczasem potępia. A to, że ci ludzie zawsze mogą przyjść, choćby i w grzechach, by posłuchać Mszy, posłuchać Pisma Świętego, to nie ma w tym nic złego. To nie Kościół ma wtedy udział w czyichś grzechach, ale grzesznicy mają raczej znikomy udział w świętości Kościoła.
Jak rozumiesz poniższe?
1Kor 5:
(1) Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan; mianowicie, że ktoś żyje z żoną swego ojca. (2) A wy unieśliście się pychą, zamiast z ubolewaniem żądać, by usunięto spośród was tego, który się dopuścił wspomnianego czynu. (3) Ja zaś nieobecny wprawdzie ciałem, ale obecny duchem, już potępiłem, tak jakby był wśród was, sprawcę owego przestępstwa. (4) Przeto wy, zebrawszy się razem w imię Pana naszego Jezusa, w łączności z duchem moim i z mocą Pana naszego Jezusa, (5) wydajcie takiego szatanowi na zatracenie ciała, lecz ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa.(BT)
PS Nie wiem czemu się tak uczepiłeś tego "modlenia się do Maryi". Nie wiem kto tu naplótł kiedykolwiek na ten temat, ale w mówieniu o "modlitwie" do Maryi nie ma absolutnie nic złego. Różnica jak zwykle nie jest w słowach, tylko w rozumieniu, że Maryja nie jest Bogiem.
Może źle coś ująłem, ale czy nie parafrazuję fragmentu krucjaty Rembova?