Życie po habicie

Bieżące aspekty życia w kościołach nieprotestanckich
Awatar użytkownika
nesto
Posty: 3634
Rejestracja: 05 wrz 2011, 12:51
Ostrzeżenia: 1
wyznanie: Brak_denominacji
Lokalizacja: Wyzwolony z KRzK
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: nesto » 08 paź 2012, 19:28

A były badania na reprezentatywnych?


Krowy będą się źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili, chłop z chłopem spać będzie, baba z babą, wilki latać będą, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie!
Awatar użytkownika
Rembov
Posty: 20012
Rejestracja: 21 sty 2009, 14:10
wyznanie: Kościół Katolicki
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: Rembov » 08 paź 2012, 19:39

nesto pisze:A były badania na reprezentatywnych?

A co to ma za znaczenie?


Siła argumentów jest bezsilna wobec argumentu siły.
Awatar użytkownika
nesto
Posty: 3634
Rejestracja: 05 wrz 2011, 12:51
Ostrzeżenia: 1
wyznanie: Brak_denominacji
Lokalizacja: Wyzwolony z KRzK
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: nesto » 08 paź 2012, 20:08

Rembov pisze:
nesto pisze:A były badania na reprezentatywnych?

A co to ma za znaczenie?


A to ma za znaczenie, że wtedy moglibyśmy je analizować.
W praktyce nie ma badań, a tych którzy zdecydują się wystąpić i opowiedzieć prawdę uważa się za "nie reprezentatywnych".
Kolejna hipokryzja kk.


Krowy będą się źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili, chłop z chłopem spać będzie, baba z babą, wilki latać będą, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie!
Awatar użytkownika
Dzik
Posty: 974
Rejestracja: 18 lut 2011, 14:00
wyznanie: Protestant
Lokalizacja: Polska
Gender: None specified
Kontaktowanie:

Postautor: Dzik » 08 paź 2012, 20:25

O fajny wątek życie po habicie. ;-)
jest mnóstwo stron i świadectw byłych zakonnic, które mądrze postąpiły opuszczając klasztory np tu:

Te zakonnice wybrały wolność i miłość

Byłam zakonnicą. Odeszłam. Klasztor opuściłam świtem

Zakonnice odchodzą po cichu

Lecz aby zrozumieć powody odejścia poczytajmy o życiu w habicie:

"ROZDZIAŁ II
W SŁUŻBIE BOGU I KOŚCIOŁOWI
Podczas mojego pobytu w dwóch seminariach duchownych, a później w kapłaństwie, miałem możliwość obserwować życie i zachowanie sióstr zakonnych. Jako ksiądz wiele z nich spowiadałem. Wzajemne kontakty kleryków i księży z zakonnicami są na porządku dziennym, zwłaszcza w parafiach gdzie one pracują. Siostry są zresztą wszędzie
- prowadzą domy rekolekcyjne, uczą w szkołach religii, urzędują w kurialnych biurach, wyszywają szaty liturgiczne, sprzedają dewocjonalia, są przewodnikami po sanktuariach, pokojówkami biskupów itp. itd. Te, które są odgrodzone od świata wysokimi murami (np. kontemplacyjne Karmelitanki) muszą być niemal samowystarczalne
- hodują krowy, świnie i drób. Przede wszystkim jednak odmawiają mnóstwo najróżniejszych modlitw.
Mieszkając i pracując w parafiach (zawsze w mniejszych lub większych grupach) wykonują przeważnie prace typowo fizyczne
- sprzątają świątynie, układają kwiaty w wazonach, piorą „bieliznę” kościelną i... kapłańską, uprawiają przykościelne ogródki itp. Oczywiście za swoją pracę otrzymują od proboszczów wynagrodzenie, ale są to na ogół psie pieniądze, które i tak muszą oddać swojej „górze”.
Każda grupa sióstr ma swoją przełożoną, a wszystkie (w jednym zgromadzeniu, np. Nazaretanek czy Szarytek) podlegają tzw. matce generalnej. Daleka jest jednak droga do hierarchicznych wyżyn w zakonach żeńskich. Wszystkie siostry muszą skończyć (z reguły od razu po szkole podstawowej) kilkuletni okres przygotowania, tzw. nowicjat. Potem są wyznaczane przez matkę generalną do różnych zajęć w różnych częściach kraju, a nawet świata - tam, gdzie określone zgromadzenie czy zakon ma swoje przyczółki. Zakonnice nobilitowane do dalszej kariery i wyższych sfer habitowych kończą dzisiaj wyższe studia, uniwersytety i uzyskują tytuły naukowe. Takie nieliczne „rodzynki” są wybierane i kierowane do dalszej nauki tylko i wyłącznie według uznania swojej matki generalnej, która może zrobić wszystko z każdą siostrą - tak jak biskup z księdzem. Ulubienice „mateczki” zarabiają później znacznie więcej od swoich koleżanek; zostają zwykle przełożonymi w domach zakonnych - mają więc władzę (obok pieniędzy to najważniejsza rzecz w Kościele!), a w przyszłości jedna z nich zajmuje miejsce samej matki chlebodawczyni.
Nie sugeruję, broń Boże, że młode dziewczyny idą do zakonu dla kariery - wręcz przeciwnie! Władza absolutna nielicznych wybranek i ich nieograniczony (jak w przypadku biskupów) dostęp do zakonnej kiesy to znowu tylko konsekwencja feudalnego ustroju Kościoła. W przeświadczeniu ogromnej większości ludzi zakonnice mają po prostu „przerąbane”. I tak, obiektywnie rzecz biorąc, jest w rzeczywistości. To, że „siostrzyczki” muszą zapomnieć o dwóch, chyba największych instynktach - seksualnym i macierzyńskim - to tylko pół biedy. Druga połowa to styl życia jaki prowadzą. Przeciętne, szare zakonnice są na ogół wykorzystywane przez matki generalne, biskupów, proboszczów i własne przełożone do ciężkiej, często niewolniczej pracy. Siostry, zwłaszcza młode, są prawdziwymi popychadłami i pomiotłami. Poniża się je i przeznacza do najgorszych prac. Dopiero po latach, jeśli potrafią rozpychać się w życiu łokciami, wyrabiają sobie bardziej uprzywilejowaną pozycję i zazwyczaj ... odbijają minione zniewagi na młodszych koleżankach.
Będąc księdzem spowiadałem co najmniej kilkadziesiąt zakonnic. Spowiedzi te były dla mnie, nie waham się to stwierdzić, najtrudniejsze i najbardziej wstrząsające. Osobiście znam też dokładnie kilka przypadków prawdziwych ludzkich tragedii w wydaniu zakonnym.
Pewnego razu, w mojej rodzinnej parafii - gdzie od lat mieszkają i pracują siostry - pojawiła się młoda, może 17 - letnia „nowicjuszka”, ładna i miła dziewczyna w habicie o zakonnym imieniu Anna. Objęła odpowiedzialne stanowisko zakrystianki w stosunkowo dużej świątyni. Miała wiele naprawdę wyczerpujących obowiązków: sprzątania, prasowania, dekoracje, układanie kwiatów, przygotowanie liturgii, a nad sobą bardzo wymagającego i szorstkiego proboszcza. Matka przełożona puściła ją od razu na głębokie wody i zagnała do najcięższych prac. Mimo to Ania przez kilka miesięcy dzielnie się trzymała, nie traciła pogody ducha. Lubili ją wierni, ministranci i księża wikariusze (z wyjątkiem proboszcza). Ja byłem wówczas po 4 - tym roku seminarium, a pierwsze miesiące pobytu młodej siostry w parafii przypadły na moje wakacje. Starałem się jak mogłem ulżyć jej w obowiązkach, pomagając przy cięższych pracach, ale od kiedy proboszcz zmroził mnie zimnym i podejrzliwym wzrokiem przy okazji takiej pomocy, musiałem spasować.
W miarę, jak zbliżał się mój wyjazd do seminarium coraz częściej widziałem smutek w oczach dziewczyny. Traciła swój naturalny entuzjazm i radość życia. Coraz częściej brakowało jej cierpliwości i zapału do pracy. Mimo, iż sporadycznie zaczęła zaniedbywać swoje obowiązki - nie mogłem patrzeć, jak proboszcz „objeżdża” ją na całą zakrystię i traktuje gorzej niż sprzątaczkę. Wyczułem również wyraźne napięcie w jej kontaktach z pozostałymi siostrami, które prawie się do niej nie odzywały, a przełożona kiedyś ostro ją ofuknęła. Przed wyjazdem próbowałem z nią o tym wszystkim porozmawiać, ale zakryła twarz dłońmi i zaczęła cicho łkać - „Może ja się do tego wszystkiego nie nadaję? ...chyba się nie nadaję!” Chciałem ją jakoś pocieszyć, ale robiła wrażenie kompletnie załamanej. Opuściłem parafię pełen najgorszych obaw.
Kiedy wróciłem po miesiącu, zastałem sytuację bez zmian z tym, że dziewczyna była już wtedy strzępkiem nerwów. Żal było patrzeć, jak to dorastające, ale jeszcze dziecko męczy się w brutalnym świecie dorosłych i ...duchownych. Odbyłem z nią wówczas długą i szczerą rozmowę, która jeszcze bardziej mnie zasmuciła i podłamała. Młoda zakonnica z wielkim bólem, łamiącym się głosem opowiedziała mi historię swojego powołania.
Wychowała się razem z trójką rodzeństwa w biednej, wiejskiej rodzinie. Głowa tej rodziny - jej ojciec - ciągły niedostatek i szarość życia notorycznie topił w alkoholu. Zagłuszyć troski paroma głębszymi nie jest żadnym problemem, ale pełny efekt przynosi dopiero solidne odreagowanie. W tym celu „odpowiedzialny” mąż i rodziciel systematycznie obijał całą rodzinę, ze szczególnym uwzględnieniem żony. Dzieci, jak to zazwyczaj bywa w takich wypadkach, były poniewierane i wiecznie zastraszone. Ania, będąc najstarszą z rodzeństwa, chyba najdotkliwiej przeżywała ciągłe awantury i bijatyki w domu. Nigdy nie zaprosiła do siebie żadnej koleżanki - tak bardzo wstydziła się swojego ojca. Patrząc na realia życia rodzinnego, na trwałe obrzydziła sobie małżeństwo. Któż chciałby jednak spędzić życie w samotności. Jedynym sensownym rozwiązaniem jej przyszłości (tak jej się przynajmniej wówczas wydawało) była więc żeńska wspólnota zakonna.
Bez wahania i żalu opuściła bliskich, aby tuż po skończeniu podstawówki wstąpić do nowicjatu Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek. Nowe środowisko rówieśniczek na nowej drodze życia odmieniło dziewczynę nie do poznania. Nareszcie mogła na trwałe wyzbyć się uczuć, które do tej pory zatruwały jej życie - wstydu, strachu i upokorzenia. W nowicjacie nie mówiło się wiele o swoich rodzinach i przeszłości, było to nawet zakazane przez przełożone - idąc za Jezusem nie wolno oglądać się wstecz. Ania wiedziała jednak, że wśród jej nowych koleżanek wiele jest takich, które (podobnie jak ona) nie doświadczyły w swoich rodzinach miłości i nie widziały tej miłości pomiędzy swoimi rodzicami. Nie widząc blasków, a jedynie cienie życia małżeńskiego - zraziły się do mężczyzn i małżeństwa. Wolały żyć w spokoju i stabilizacji, rezygnując nawet z macierzyństwa, które to uczucie było jeszcze wtedy im obce.
Paradoksalne, ale prawdziwe było to, iż te dziewczyny nie miały w ogóle żadnego powołania do życia w służbie Bożej. To jednak nie było wielką przeszkodą, gdyż nowicjaty zakonne, tak jak seminaria duchowne, wychowują raczej do życia dla instytucji, a nie dla wzniosłych idei.
W nowicjacie znalazły również swoje ukojenie dziewczyny po przeżytych zawodach miłosnych, np. porzucone przez swoich ukochanych - jedynych” chłopaków; a także - przepraszam najmocniej brzydule, nie mające większych szans na mariaż z kimś nieznacznie choćby przystojniejszym od małpy czy Frankensteina. Niestety taka jest prawda. Po prostu - samo życie.
Obie te grupy dziewcząt na różne sposoby adaptowały się do niełatwych przecież warunków życia w zakonie. Ich dotychczasowe życie religijne ograniczało się do tej pory do kilkunastosekundowego, codziennego pacierza i niedzielnej Mszy (a i to nie zawsze). Tymczasem w nowicjacie zmuszone były „klepać” najróżniejsze modlitwy po 5 - 6 godzin dziennie, uczyć się ręcznych robótek, sprzątać, zmywać, prać, gotować itd. Generalna zasada we wszystkich zakonach męskich i żeńskich brzmi: «odpoczynkiem po pracy jest modlitwa i na odwrót».
Zakonnicy i siostry zakonne nie zarabiają tyle co księża diecezjalni, muszą więc być - przynajmniej w jakimś stopniu - samowystarczalne. Oczywiście, znakomitym wyjątkiem są zakonnicy pracujący w sanktuariach (np. Licheniu lub Częstochowie), którzy zarabiają niewyobrażalne pieniądze, nota bene - praktycznie nieopodatkowane. Rodzi to ogromne, wzajemne antagonizmy pomiędzy zakonnikami, a księżmi diecezjalnymi (zwłaszcza proboszczami sąsiadującymi z sanktuariami), którzy są chorobliwie zazdrośni o wypchane skarbce mnichów.
Ale wracając do dziewczyn - zmuszone były przywyknąć do nowego sposobu życia, a także do innych radości, potrzeb, marzeń i snów. Niektóre nie wytrzymywały i odchodziły, ale większość się przyzwyczajała i adoptowała. Podobnie jak w seminarium - prawdziwym magnesem i oparciem, a jednocześnie źródłem największych (dla wielu jedynych) chwil szczęścia - była obecność rówieśniczek. Grupy zaufanych przyjaciółek trzymały się dzielnie i zazwyczaj do końca. Wspólny los, te same radości i smutki łączą, jak nic innego. Rezultat był taki, że dziewczęta nie mając powołania, a często nawet prawie niewierzące, stawały się przykładnymi zakonnicami, spełniającymi nienagannie swoje obowiązki. Tylko niewielka część dziewcząt, w tym nasza bohaterka Ania, odnalazły wiarę i poczuły powołanie podczas długich modlitw, adoracji i rozmyślań.
Nie wspomniałem do tej pory o tych, które zapukały do zakonnej furty idąc za głosem Bożego wezwania, i które nie wyobrażały sobie życia poza zakonem. Niestety, czas miał boleśnie zweryfikować ich wyobrażenia o drodze powołania, a realia i proza zakonnego życia - zabić największe ideały. Paradoksalnie bowiem, to właśnie one dużo gorzej czuły się w nowicjacie, a zwłaszcza później - w domach zakonnych. Ból fizyczny - cielesny, choćby największy, nie może się równać z bólem duszy i całego jestestwa; kiedy w gruzy wali się wyobrażenie o sensie własnego życia, a także wiara w Boga i drugiego człowieka. To właśnie utrata wartości i ideałów zakorzenionych w Bogu oraz tych związanych z osobistym powołaniem człowieka jest źródłem największego cierpienia.
Według relacji Ani, a także innych sióstr, z którymi rozmawiałem,
- pierwsze miesiące pobytu w zakonie są dla wszystkich miłe i radosne. Starsze siostry przełożone starają się zrobić jak najlepsze wrażenie. Wiele jest ciepła i serdeczności we wzajemnym odnoszeniu się do siebie. Opiekunki, w kontaktach z młodymi dziewczętami, namawiają do nieskrępowanej otwartości i szczerości. Nad ławicą młodego „narybku” pragną roztoczyć pozorny parasol ochronny, aby skutecznie uśpić czujność kandydatek, a one - myśląc, że są w niebie
- otwierają się całkowicie. Ich intencje są niekłamane. Pełne ufności, chcą stanąć w prawdzie przed sobą i innymi, aby z czystym sercem rozpocząć wreszcie nowe, naprawdę wartościowe życie. Siostry przełożone uważnie obserwują w tym czasie swoje podopieczne; skrzętnie, na piśmie notują ich zwierzenia; oceniają charakter, temperament i tzw. przydatność do urobienia; próbują wyważyć - do czego każda z nich może być zdolna, czy nie jest chwiejna, słaba itp. Na podstawie tych obserwacji i badań robi się wkrótce przesiew - przez oka sieci odpływa mniej wartościowy (zdaniem przełożonych) „towar”. Może taki wyrachowany sposób nienaturalnej selekcji wyda się komuś nie na miejscu. Nic w tym rodzaju! Starszawe matrony w habitach (wzorem seminaryjnych belfrów) mają zawsze jedno i to samo wytłumaczenie - „DOBRO KOŚCIOŁA”. W tym przypadku cel zawsze uświęca środki. Nie ważne, że po drodze można zadeptać parę niewinnych, ufnych istot.
Ania opowiadała mi o swojej najlepszej przyjaciółce Krystynie, która ,jak na spowiedzi” otworzyła się przed przełożoną nowicjatu. Dziewczyna zwierzyła się „mateczce” m.in. ze swojej zawiedzionej miłości. Miała chłopca, w którym zakochała się „na zabój”. Ten jednak ...niedowiarek jeden... chciał od niej dowodu miłości. Dostał go tylko raz i ... odszedł. Przypadek jakich tysiące. Najgorsze, że Krysia popełniła podobny błąd po raz drugi, z innym chłopcem i podobnie pokarał ją los. Wyznała przełożonej z całą otwartością, iż fakty te były bezpośrednim powodem jej wstąpienia do zakonu, ale kiedy już się tutaj znalazła odczuła prawdziwe powołanie, przebaczenie i Łaskę Boga. Była bardzo szczęśliwa, że odnalazła swoje miejsce na ziemi i drogę, którą pragnie iść z całego serca. Niestety „mateczka” uznała Krysię za „nieodpowiedzialną” oraz „niebezpieczną na przyszłość” i przy najbliższej okazji - usunęła. Postąpiła „dokładnie” jak sam Pan Jezus, który „ukamienował jawnogrzesznicę i wykopał ją z miasta”. Takich przykładów bezdusznego traktowania autentycznych powołań, faryzejskiego podejścia do prawa i przykazań oraz deptania przy tym ludzkich losów - mogę przytoczyć znacznie więcej.
Po wstępnym przesiewie w nowicjacie następuje zasadniczy przełom. Siostry przełożone przestają grać potulne ciocie klocie i biorą się ostro za szlifowanie pozostałego „materiału”, uznawszy wcześniej jego przydatność. Dziewczętom natomiast otwierają się oczy i schodzą na ziemię. Nigdy już nie odzyskają dawnego entuzjazmu i radości; ich miejsce zapełni teraz przygnębienie i smutek. Stopniowo coraz mocniej staną na nogach. Nie będą się więcej łudzić, że odnalazły raj na ziemi. Ania oddała to takimi słowami: (...)
„To miejsce wydało mi się wówczas może nie tak cudowne, jak na początku, ale zaczęłam dostrzegać jego inne walory i korzyści wynikające z mojego tam pobytu. Przypomniałam sobie pijanego ojca, który oddaje mocz na skatowaną, leżącą na podłodze matkę. Na świeżo w pamięci miałam także ciągłe uczucie niedożywienia, strachu i wstydu przed całym światem. Tak więc na nowo, nie bez pewnego wyrachowania, skalkulowałam sobie pierwotne motywy mojego wejścia za klasztorną furtę. Wiedziałam, że podobnie kombinują inne siostry. Ciężko tylko było patrzeć, jak te najbardziej „święte”, „ideowe” - gorszyły się, upadały na duchu i stopniowo rezygnowały tak ze świętości, jak i z ideałów. Siostry przełożone coraz częściej sprowadzały nas na ziemię. „To nie jest przytułek dla darmozjadów, tu trzeba ostro zapieprzać żeby dostać papu” - przekonywały nas często starsze opiekunki. Nawet się nie spostrzegłyśmy kiedy ich mentalność, a nawet obcesowe, grubiańskie zachowania - stały się naszymi. Tylko nielicznym udało się uchronić resztki godności, najcenniejszych wartości ludzkich i osiągnąć jakiś poziom życia duchowego”(...)
Ania i jej koleżanki, które dotrwały do końca dwuletniego okresu nowicjatu, po złożeniu ślubów zakonnych, z nadzieją pojechały do swojej pierwszej pracy w terenie. Każdej zmianie pracy czy środowiska towarzyszy taka nadzieja, a później ... tęskni się do przeszłości. W przypadku naszych młodych sióstr zakonnych ta tęsknota była szczególnie silna, gdyż w ogromnej większości trafiły one z tzw. deszczu pod rynnę - czyli do domów zakonnych, gdzie były służącymi - tak jak w nowicjacie - z tą tylko różnicą, że same obsługiwały kilka starych „kwok”. Ani wyjątkowo doskwierał brak przyjaciółek. Nie miała nikogo przed kim mogłaby się otworzyć, porozmawiać; nie mówiąc już o wspólnym przeżywaniu radości, beztroskim śmiechu, żartach i dziewczęcych szczebiotach, których przecież nie brakowało, nawet w takim miejscu jak nowicjat. Kiedy trafiła do mojego miasta, zamieszkała z pięcioma zakonnicami, z których jedna mogła być jej matką, a pozostałe - prababkami. Stare babsztyle pomiatały nią na wszystkie strony - oprócz najcięższej pracy w kościele, Ania musiała utrzymywać w czystości niemal cały wielki dom, pielić w ogródku, myć i ubierać dwie najstarsze „koleżanki”. W podziękowaniu otrzymywała nierzadko: krzyk, wyzwisko, a czasem nawet policzek. Wytchnieniem były tylko modlitwy i codzienne spacery ze świątyni do domu i z powrotem. Wieczorem, kiedy położyła się do łóżka, zasypiała kamiennym snem. Tak zresztą wolała - nie chciała marzyć ani nawet śnić, bo przebudzenia byłyby zbyt bolesne. Dziewczyna popadła w najbardziej destruktywny rodzaj depresji. Była bezwolna, kompletnie zrezygnowana, nie miała już siły się bronić. Nie pomagała jej ani modlitwa, ani resztki wiary w Boga, które udało jej się uchronić żyjąc pośród Sióstr Niepokalanek.
Tak, drodzy Czytelnicy, życie w zakonie - miejscu, które zdawać by się mogło z racji swego charakteru - powinno być niemal święte, niczym szczególnym nie różni się od Waszych domów, a Wasze rodziny - od rodzin zakonnych. Jeśli kiedykolwiek Myśleliście, że ludzie (mężczyźni i kobiety), którzy przebywają w zakonach i klasztorach są ulepieni z innej gliny - to Żeście się sromotnie mylili! Większość z nich posiada najgorsze cechy charakteru - są zgorzkniali, samolubni i nieludzko uszczypliwi, a ich moralność stoi zazwyczaj dużo niżej w porównaniu z ludźmi świeckimi, żyjącymi w normalnych warunkach. Z pewnością poszli za klasztorną furtę nie dla kariery ani po pieniądze; większość pokierowało autentyczne powołanie. Nie przeszkadza im to jednak w byciu „normalnymi ludźmi” - pić, palić, wzniecać awantury, kłamać, bić, nienawidzieć, rzucać oszczerstwa, zazdrościć, pożądać i ulegać pożądaniom. Czas zadać kłam utartym stereotypom. Możecie się śmiało pocieszyć, iż ci ludzie niczym szczególnym się od was nie różnią (bez obrazy!), może oprócz warunków w których żyją. Właśnie to inne (nie do końca normalne) życie jest powodem ich zmanierowania, malkontenctwa, deformacji charakteru, zboczeń seksualnych, dziwactw itp. Mało kto wie na przykład, że do niedawna jeszcze w jednej ze wspólnot żeńskich reguła zakonna zabraniała siostrom podmywania krocza i mycia piersi
- „aby nie wzbudzać grzesznych pożądań”.
Nowicjaty, klasztory i domy zakonne nie są oazami miłości chrześcijańskiej z dwóch prostych powodów - tam gdzie jest człowiek, tam zawsze jest słabość i grzech, a nienormalne środowiska w naturalny sposób sprzyjają nienormalnym zachowaniom. Naprawdę wartościowi ludzie w habitach i sutannach to ci, którzy choć w niewielkim stopniu, potrafią zachować swoje ideały i szczere intencje
- towarzyszące im u progu drogi powołania, a przede wszystkim
- zdając sobie sprawę ze swojej słabości - nie robią z siebie świętych męczenników i nieomylnych stróżów moralności.
Czy Myślicie, że kontemplacyjnie schyleni, zakapturzeni mnisi o brewiarzowych twarzach nie marzą o baraszkowaniu w łóżku z młodą dziewczyną? A młode zakonnice - nie drżą na myśl o męskich organach orzących ich zarastające szparki? Marzą i myślą o wiele częściej niż zwykli ludzie bo - jak świat światem - głodnemu był zawsze chleb na myśli, a podobno jedzenie chleba i seks to dwie największe potrzeby człowieka. Spowiadałem kiedyś jedną zakonnicę, która wyznała, że od wielu lat prześladuje ją notorycznie pewna wizja
- młody, przystojny mężczyzna wkładający rękę pod jej habit i pieszczący przyrodzenie. W takich chwilach, gdy jest sama, nie może oprzeć się pokusie i robi to sama - onanizując się własną dłonią. Onanizm jest zresztą najczęściej wyznawanym grzechem tak księży, jak też zakonników i zakonnic. Na pewno te ostatnie o wiele rzadziej uprawiają czynnie seks z mężczyznami, a jeśli już - są to z reguły księża, ale wynika to przede wszystkim z zamkniętego, wspólnego życia jakie prowadzą.
Ta żeńska wspólnotowość, tak jak w przypadku seminariów czy zakonów męskich, owocuje w naturalny sposób współżyciem homo - seksualnym, a w tym przypadku - lesbijskim. Na podstawie szczerych rozmów z Anią oraz kilkoma innymi siostrami (z których dwie opuściły klasztory), a przede wszystkim licznych spowiedzi - mogę stwierdzić, iż miłość lesbijska jest tak powszechna w zakonach żeńskich, jak homoseksualizm w seminariach, czyli na porządku dziennym. Niektóre starsze opiekunki dziewcząt już na początku, w nowicjacie upatrują sobie ładniejsze „sztuki” - faworyzują je, a następnie uwodzą. Te, które nie chcą się „kochać” z grubymi, starymi babami nie mają łatwego życia. Bywa i tak, że po paru podłożonych „świniach” muszą opuścić zakon. Dziewczyny zresztą, po jakimś czasie, zaczynają same onanizować się w parach. I jest to, w tych warunkach zupełnie zrozumiałe i naturalne.
Ania, która przeszła szkołę życia zakonnego, nie odnalazła w swoim młodym życiu szczęścia, ani we własnej rodzinie, ani w środowisku Kościoła. Uciekając przed ojcem pijakiem i zbirem trafiła do (zdawało się jej) bezpiecznego miejsca. Zapragnęła tam poświęcić swoje życie Bogu i zakonowi. Dlaczego jej się nie udało? Dlaczego nie udaje się to większości dziewcząt i chłopców dokonujących takiego jak ona wyboru?
Z jednej strony gubi ich przerost własnych, wyidealizowanych ambicji. Nie biorą poprawki na swoją ludzką ułomność i naturę, która wcześniej czy później zacznie domagać się swoich praw. Chwała im za to, że (przynajmniej niektóre) chcą dążyć do doskonałości, na tym polega przecież charakter ich powołania - pójścia za Chrystusem. Jest to też niekwestionowany środek do osiągnięcia pełnego z Nim zjednoczenia. Jednakże to udaje się tylko bardzo nielicznym. Gdyby tak nie było, litanię do wszystkich świętych odmawiałoby się kilka dni. Stworzenie raju na ziemi jest z przyczyn oczywistych niemożliwe. Myśląc o raju mam na myśli świat bez zła i ludzi bez grzechu. Nie samo dążenie do doskonałości - świętości jest jednak niewłaściwe, ale warunki w jakich się to odbywa. I to jest ta druga, gorsza strona medalu. Można by powiedzieć ogólnie, iż brak normalności nie sprzyja świętości. Zbyt mocne i destruktywne jest zderzenie młodzieńczych ideałów, uskrzydlonych nadprzyrodzonym powołaniem, z grzeszną ludzką naturą uwikłaną nieludzkim systemem. Zupełne odżegnanie się i wyrzeczenie naturalnych, ludzkich potrzeb oraz zachowań, nieodłącznie związanych z funkcjonowaniem organizmu każdego człowieka, takich jak: płciowość; posiadanie rodziny, dzieci, własnego domu - jest w 99 skazane na porażkę. Co więcej - żyjąc w taki sposób (walcząc z naturą) wypacza się i niszczy podstawy swojego człowieczeństwa. Zatraca się bezpowrotnie zdolność postrzegania i rozumienia świata oraz innych, normalnych ludzi. Służba Bogu i Kościołowi zamiast doskonalić - zubaża, deformuje i gubi powołanych. Człowiek musi się najpierw w pełni zrealizować, aby być w pełni człowiekiem; dawać siebie innym ludziom i osiągnąć na tej ziemi choć namiastkę szczęścia.
Obserwując ludzi Kościoła - księży, zakonników i zakonnice - widzimy jak mało jest w ich życiu autentycznej i spontanicznej radości, szczerych spojrzeń, a jak wiele smutku i zgorzknienia, topionego często w alkoholu i ...narkotykach. Ci biedni ludzie są doskonałymi pozorantami, ale ci, którzy wiedzą o ich zranionej naturze mogą czytać jak w otwartych księgach - co naprawdę dzieje się w ich duszy. Dziwactwa, fanaberie i zboczenia są niestety niezawinionym atrybutem większości z nich. Jeśli decydują się na odstępstwa od złożonych ślubów i wybierają podwójne życie - deprawują samych siebie, gorsząc przy okazji ludzi świeckich. Księża są jednak w nieco lepszej sytuacji. Reguły nakazujące braciom i siostrom zakonnym trwanie (często latami) w tych samych, mniej lub bardziej zamkniętych wspólnotach, w tym samym gronie osób - przyczyniają się do wywoływania u nich zachowań agresywnych i antywspólnotowych.
Jak wiadomo, siostry zarabiające pieniądze na różne sposoby, mają obowiązek oddawać je do wspólnej kasy. Potem (w zależności od indywidualnych potrzeb), zgłaszają się po nie do przełożonej, najczęściej żebrząc o każdy grosz. Aby dostać cokolwiek muszą solidnie umotywować swoją potrzebę, a i tak zawsze mogą odejść z kwitkiem. Protekcjonizm sióstr przełożonych przy rozdzielaniu pieniędzy i wzajemna zazdrość z tym związana, wyjątkowo nie sprzyjają budowaniu wspólnoty.
Znam osobiście historię zakonnicy, która została skierowana do domu z kilkoma siostrami szyjącymi alby i komże dla księży. Młodej siostrze wyjątkowo ciężko szło szycie, a jeszcze gorzej wyszywanie; miała z tym problemy już w nowicjacie. Nie mogła w żaden sposób nadążyć za starszymi koleżankami, które mogły już konkurować z przodownicami łódzkich prządek. W rezultacie dziewczyna zostawała daleko w tyle, wyrabiając najwyżej połowę normy. Doprowadzała tym faktem pozostałe siostry do białej gorączki - ubliżały jej od nygusów, zdzir, szmat itp. Przełożona postanowiła, iż „obibok” będzie jadł suchy chleb i popijał wodą do czasu, aż się nie weźmie uczciwie do roboty. Równocześnie, przy tym samym stole w jadalni, pozostałe przodownice opychały się szynkami. Siostra nie dostawała też żadnych pieniędzy ani podpasek, które dla całej grupy kupowała zawsze wyznaczona „tajniaczka” (robiła to bez habitu, za specjalną dyspensą przełożonej). W ten sposób dziewczyna przeżyła pół roku, po czym pewnego dnia zasłabła przy maszynie, nadrabiając w nocy opóźnienia. Z objawami krańcowego wyczerpania i anemii odwieziono ją do szpitala. Na szczęście przeżyła i jest obecnie wspaniałą katechetką w szkole.
Jak powszechnie wiadomo w świecie mężczyzn - kobiety bywają nadzwyczaj często cięte w języku i dokuczliwe w mowie. Zakonnice, które skazane są na wspólne, dożywotne „internowanie” - szkolą się w dwóch powyższych konkurencjach nadzwyczaj skutecznie. Można powiedzieć nawet, że języki ostrzą sobie nawzajem jeden o drugi. Jak żyję nie słyszałem bardziej zajadłych kłótni od tych, jakie prowadzą siostrzyczki.
W Seminarium Łódzkim, opiekując się księdzem infułatem Woronieckim, byłem mimowolnym świadkiem starcia się dwóch zakonnic. Jedna z nich, mała, przygarbiona staruszka, była uważana przez wszystkich kleryków za seminaryjną Matkę Teresę - łagodna, dobroduszna, zawsze uśmiechnięta i przyjacielska. Druga - co najmniej 50 lat młodsza od staruszki - od dwóch lat gotowała w naszej kuchni. Kiedy wszedłem cicho do mieszkania infułata, kobiety przebywały w ostatnim pokoju za przymkniętymi drzwiami. Mimo woli usłyszałem „wiązanki”, których nie powstydziłyby się najstarsze córy Koryntu z parku przed Dworcem Centralnym w Łodzi. Ich autorką był nie kto inny, tylko nasza Matka Teresa.
„Ty bezczelna pizdo, nie wiesz jeszcze gdzie jest twoje miejsce - zapierdalać przy garach, a nie mówić mi co ja mam robić. Ja ci kurwa pokażę!!!” - pruła się mała sekutnica.
Nie będę więcej obsmarowywał siostrzyczek. Cóż one same winne, że będąc normalnymi babkami żyją w nienormalnych warunkach, a inni ludzie wymagają od nich świętości? Opiszę tylko, jak zakończyła się moja rozmowa z Anią.
Dziewczyna, po tym jak wypłakała się na moim ramieniu, przylgnęła do mnie całym ciałem. Nie przeszkadzał w tym ani jej habit, ani moja sutanna. Całowałem jej łzy płynące po twarzy i mocno, bardzo mocno tuliłem - tak mocno, żeby starczyło jej ...na resztę życia."

fragment z:
Roman Jonasz - Byłem księdzem cz.II.txt
do pobrania stąd:
http://wrzuca.cz/file/1171344678121/Pac ... cyzmie.zip


Awatar użytkownika
nesto
Posty: 3634
Rejestracja: 05 wrz 2011, 12:51
Ostrzeżenia: 1
wyznanie: Brak_denominacji
Lokalizacja: Wyzwolony z KRzK
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: nesto » 08 paź 2012, 20:31

dzieki Dziku.. poczytam.


Krowy będą się źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili, chłop z chłopem spać będzie, baba z babą, wilki latać będą, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie!
Awatar użytkownika
Rembov
Posty: 20012
Rejestracja: 21 sty 2009, 14:10
wyznanie: Kościół Katolicki
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: Rembov » 08 paź 2012, 20:37

nesto pisze:
Rembov pisze:
nesto pisze:A były badania na reprezentatywnych?

A co to ma za znaczenie?

A to ma za znaczenie, że wtedy moglibyśmy je analizować.
W praktyce nie ma badań, a tych którzy zdecydują się wystąpić i opowiedzieć prawdę uważa się za "nie reprezentatywnych".

Opowiedzieć bzdury, a nie prawdę. Jak chcesz posłuchać prawdy, to idź do najbliższego klasztoru i pogadaj z zakonnikami.


Siła argumentów jest bezsilna wobec argumentu siły.
Awatar użytkownika
inquisitio
Posty: 4898
Rejestracja: 15 maja 2012, 11:41
wyznanie: Rzymsko Katolickie
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: inquisitio » 08 paź 2012, 22:37

Dziku zlituj sie i przestań cytować ateistyczna gazetę.Wielokrotnie prosiłem Cie o ustosunkowanie sie do tego ze FiM podważają Jezusa jako Mesjasza jak i sama Biblie.Odpowiesz czy znowu zasypiesz wypocinami twojego guru?


Contemplari et contemplata aliis tradere
Awatar użytkownika
Dzik
Posty: 974
Rejestracja: 18 lut 2011, 14:00
wyznanie: Protestant
Lokalizacja: Polska
Gender: None specified
Kontaktowanie:

Postautor: Dzik » 09 paź 2012, 19:01

inquisitio pisze:Dziku zlituj sie i przestań cytować ateistyczna gazetę.Wielokrotnie prosiłem Cie o ustosunkowanie sie do tego ze FiM podważają Jezusa jako Mesjasza jak i sama Biblie.Odpowiesz czy znowu zasypiesz wypocinami twojego guru?

FiM podważają Jezusa jako Mesjasza ? Gdzie ? Napisz konkretnie w którym artykule.Jeżeli nie przytoczysz konkretu to znaczy,że znowu kłamiesz.
Podważasz prawdę którą opisał powyżej Jonasz o niewolnictwie w klasztorach, podłym traktowaniu i wykorzystywaniu zakonnic, prawdę o przymusowej prostytucji lesbijskiej w zamian za przywileje? Jeżeli jakiekolwiek zdanie byłoby nieprawdziwe to już dawno KRK wytoczyłby mu proces sadowy.


Awatar użytkownika
Dzik
Posty: 974
Rejestracja: 18 lut 2011, 14:00
wyznanie: Protestant
Lokalizacja: Polska
Gender: None specified
Kontaktowanie:

Postautor: Dzik » 09 paź 2012, 19:35

Czy zastanawialiście się kiedyś się dzieje z dziećmi księży i zakonnic ?
Czy myślicie że wszystkie siostrzyczki robią tylko aborcję ?
Popatrzcie na poukrywane groby niemowlaków wokół klasztorów siostrzyczek zakonnych
a wtedy zobaczycie całą ohydę kościoła rzymskokatolickiego

Obrazek

Źródło


Awatar użytkownika
Rembov
Posty: 20012
Rejestracja: 21 sty 2009, 14:10
wyznanie: Kościół Katolicki
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: Rembov » 09 paź 2012, 19:44

Na razie widzę jedynie ohydę kłamstw, które Alberto tworzy pod adresem Kościoła katolickiego, oraz ohydę Twojego zachowania, bo w te kłamstwa wierzysz bez zastrzeżeń i je rozpowszechniasz. :(


Siła argumentów jest bezsilna wobec argumentu siły.
Awatar użytkownika
Dzik
Posty: 974
Rejestracja: 18 lut 2011, 14:00
wyznanie: Protestant
Lokalizacja: Polska
Gender: None specified
Kontaktowanie:

Postautor: Dzik » 09 paź 2012, 19:52

Rembov pisze:Na razie widzę jedynie ohydę kłamstw, które Alberto tworzy pod adresem Kościoła katolickiego, oraz ohydę Twojego zachowania, bo w te kłamstwa wierzysz bez zastrzeżeń i je rozpowszechniasz. :(

Alberto napisał prawdę o KRK co udowodniłem tu:

""Czy Alberto mówi prawdę?
Odpowiedzi na 12 najczęściej stawianych zarzutów przeciwko Alberto (...)"

http://forum.protestanci.info/viewtopic ... 3&start=75

Kłamstwa to właśnie ty rozpowszechniasz. Kłamstwa fałsz i obłudę oraz wiarę w fałszywe doktryny i nauki KRK. Jesteś pełen kwasu faryzeuszy przed którym ostrzegał nas Jezus.

A odnośnie poukrywanych ciał niemowlaków w klasztornych piwnicach i ogródkach to popytaj swoje siostrzyczki z zakonów...


Awatar użytkownika
Rembov
Posty: 20012
Rejestracja: 21 sty 2009, 14:10
wyznanie: Kościół Katolicki
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: Rembov » 09 paź 2012, 19:54

Dzik pisze:
Rembov pisze:Na razie widzę jedynie ohydę kłamstw, które Alberto tworzy pod adresem Kościoła katolickiego, oraz ohydę Twojego zachowania, bo w te kłamstwa wierzysz bez zastrzeżeń i je rozpowszechniasz. :(

Alberto napisał prawdę o KRK co udowodniłem tu:

""Czy Alberto mówi prawdę?
Odpowiedzi na 12 najczęściej stawianych zarzutów przeciwko Alberto (...)"

http://forum.protestanci.info/viewtopic ... 3&start=75

Takie samo barachło jak teksty kłamcy Alberto.


A odnośnie poukrywanych ciał niemowlaków w klasztornych piwnicach i ogródkach to popytaj swoje siostrzyczki z zakonów...

No śmieszny jesteś.


Siła argumentów jest bezsilna wobec argumentu siły.
Awatar użytkownika
nesto
Posty: 3634
Rejestracja: 05 wrz 2011, 12:51
Ostrzeżenia: 1
wyznanie: Brak_denominacji
Lokalizacja: Wyzwolony z KRzK
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: nesto » 10 paź 2012, 10:33

Rembov pisze:Cytat:
A odnośnie poukrywanych ciał niemowlaków w klasztornych piwnicach i ogródkach to popytaj swoje siostrzyczki z zakonów...

No śmieszny jesteś.


Śmieszne to na pewno nie jest.
Proszę o jakieś namiary na takie miejsca...


Krowy będą się źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili, chłop z chłopem spać będzie, baba z babą, wilki latać będą, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie!
Awatar użytkownika
Dzik
Posty: 974
Rejestracja: 18 lut 2011, 14:00
wyznanie: Protestant
Lokalizacja: Polska
Gender: None specified
Kontaktowanie:

Postautor: Dzik » 30 kwie 2014, 21:28

Kochani świeża sprawa: kilka słów o wychowaniu katolickim przez siostry zakonne:

Obrazek


Wydarzenia
Polska
Siostra Bernadetta z Zabrza. Koszmar w Zgromadzeniu Sióstr Boromeuszek

Zakonna szkoła morderców, gwałcicieli i pedofilów
Ośrodek sióstr boromeuszek w Zabrzu wychował prawdziwe bestie
29.04.2014 23:43 aktualizacja: 29.04.2014 23:46

Przez kilkanaście lat dręczyła dzieci, doprowadziła do tego, że wyrosły z nich bestie lub ludzie, którzy będą mieli problemy psychiczne do końca życia! Taka jest siostra Bernadetta (Agnieszka F., 59 l.) z Zabrza. Skazana na dwa lata więzienia za przemoc w ośrodku wychowawczym w Zabrzu prowadzonym przez zakon boromeuszek, przez lata unikała kary. Jednak wczoraj zabrzański sąd nie zgodził się już na warunkowe zawieszenie zakonnicy kary, czego domagał się jej obrońca. Siostra ma pójść do więzienia

Dzieci w ośrodku wychowawczym Zgromadzenia Sióstr Boromeuszek w Zabrzu przeszły horror! Były systematycznie gwałcone, bite i poniżane, a wszystko za przyzwoleniem dyrektorki – siostry Bernadetty. Sama także biła wychowanków drewnianym wieszakiem, upokarzała ich, wyzywając wulgarnie, zmuszała do biegania boso po śniegu, biła cienkimi linijkami. Dzieci nie mogły bawić się zabawkami ani głośno śmiać! W czasie mszy nie można było odwracać głowy. Dzieci były też karane za to, że moczyły się w nocy – musiały kilka godzić wachlować prześcieradło, by wyschło! Najgorsze jednak było przyzwolenie na gwałty. Siostra zamykała młodszych wychowanków w jednym pokoju ze starszymi, gdzie młodsi byli bici i gwałceni. – Mieszkałem w jednym pokoju z dwoma chłopakami starszymi ode mnie. Przeżyłem koszmar – mówi ze łzami w oczach Paweł (22 l.) z Zabrza, który w ośrodku mieszkał ponad 12 lat. Z jego relacji wynika, że siostry nie miały litości. Dlatego nie można się dziwić, że wychowały bestie.– Mam kontakt z wieloma kolegami z ośrodka. Nie każdy potrafił sobie poradzić z tą traumą. Wielu z nich to teraz alkoholicy, narkomani i przestępcy. Wielu z nich trafiło do więzienia. Tego bicia, poniżania i przede wszystkim bezradności, strachu, nie da się wymazać z pamięci – tłumaczy Paweł.

Spod karzącej ręki sióstr boromeuszek wyszły potwory: wielu przestępców, w tym skazani za morderstwo 8-letniego Mateuszka Domaradzkiego dwaj kuzyni z Rybnika Tomasz Z. (33 l.) i Łukasz N.( 29 l.) oraz zatrzymany kilka dni temu za 30 gwałtów Patryk J. (21 l.), występujący w procesie Bernadetty jako oskarżyciel posiłkowy. Mając 14-lat, był podobno katowany przez zakonnice i molestowany seksualnie przez starszych wychowanków! Potem sam zmienił się w potwora. Patryk J. ostatnio był bezdomny. Został zatrzymany na początku kwietnia w Katowicach za seksualny atak na dwie nastolatki, ale przyznał się do innych gwałtów. Na razie usłyszał dwa zarzuty usiłowania doprowadzenia do innych czynności seksualnych nieletnich, a także zarzut gwałtu (doszło do niego w ub. roku). Jest w areszcie. Tomasz Z. (33 l.) i Łukasz N. (29 l.) zimą 2006 roku zgwałcili i zabili 8-letniego Mateuszka Domaradzkiego z Rybnika. Byli sąsiadami chłopca. Łukasz był upośledzony, ale szybko podporządkował sobie starszego kuzyna. Obaj najpierw przyznali się do tego, że zgwałcili i pobili chłopczyka, w którym Tomasz rzekomo był zakochany. Mateuszek uciekał przed nim i to go zdenerwowało. Kiedy – już po gwałcie – się zorientowali, że chłopczyk nie żyje, zakopali go i ciało przykryli gałęziami. Sąd skazał ich na 25 lat więzienia, ale ciała dziecka nadal nie odnaleziono! Jak się okazało, Tomasz Z. – kiedy był wychowankiem sióstr, jeszcze zanim skończył 5 lat – został zgwałcony przez starszego kolegę. Potem sam molestował i gwałcił młodszych wychowanków. Dyrektorkę ośrodka skazano w 2010 r., wykonanie kary zawieszono, ale później sąd apelacyjny zniósł zawieszenie. Mimo to siostra nie trafiła do więzienia, bo sąd odraczał wykonanie kary ze względu na zły stan jej zdrowia. Wczorajszy wyrok nie jest prawomocny.

źrodło


Awatar użytkownika
nesto
Posty: 3634
Rejestracja: 05 wrz 2011, 12:51
Ostrzeżenia: 1
wyznanie: Brak_denominacji
Lokalizacja: Wyzwolony z KRzK
Gender: Male
Kontaktowanie:

Postautor: nesto » 12 maja 2014, 12:27

Rembov.. to również kłamstwa?
Może w takim razie zgodzisz się byś świadkiem obrony?
Po co owe katolickie mniszki mają niesłusznie być oskarżane o takie barbarzyńskie czyny?
Stań w ich obronie i udowodnij, że prokurator kłamie!


Krowy będą się źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili, chłop z chłopem spać będzie, baba z babą, wilki latać będą, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie!

Wróć do „Życie kościelne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości