10 lat od nawrócenia - a może nie byłem nawrócony?

W tym miejscu dzielimy się świadectwami działania Bożej łaski a także przemyśleniami nt. Słowa Bożego w celu zbudowania wiary innych.
Awatar użytkownika
Michał
Posty: 1112
Rejestracja: 11 sty 2008, 19:47
wyznanie: Kościół Chrześcijan Baptystów
Lokalizacja: Warszawa
Gender: Male
Kontaktowanie:

10 lat od nawrócenia - a może nie byłem nawrócony?

Postautor: Michał » 08 lip 2016, 01:31

W tym roku mija 10 lat od mojego nawrócenia. Nie ma co jednak gratulować mi stażu. Wydaje mi się bowiem, że lepsze owoce w swym życiu chrześcijańskim wydaje wiele osób nawróconych 2-3 lata temu niż ja przed dekadą. Czasami się zastanawiam, czy rzeczywiście się nawróciłem, czy mi się wydawało.

Pochodzę z rodziny niby katolickiej, ale niepraktykującej. Na studiach straciłem resztki wiary, wcześniej miałem się za katolika.
Zaczęło się to zmieniać w lutym 2006. Leżąc w łóżku czytałem Biblię - konkretnie 1 List Jana. Pewnie niewiele wtedy z niego zrozumiałem, ale w mojej głowie pojawiła się następująca myśl: Bóg jest. Zacząłem chodzić do kościoła, oczywiście katolickiego - o tym że można chwalić Boga gdzie indziej nie za bardzo wiedziałem.
Latem natknąłem się na ulicznych kaznodziejów, z zainteresowaniem słuchałem ich wystąpień, a rozdawane ulotki skłoniły mnie do dalszych poszukiwań. Pogrążyłem się w lekturze Biblii, w necie szukałem informacji o biblijnych chrześcijaństwie, wciągnąłem się w antykatolicyzm, apokaliptyczne teorie spiskowe. W modlitwie prosiłem Boga o przebaczenie moich grzechów i uznałem go za Pana i Zbawiciela. Znalazłem namiary na zbór baptystów i zacząłem do niego chodzić (chodziłem pół roku), byłem aktywny na poprzedniku tego forum.
Niestety z różnych powodów (sesja, choroba, a potem jakoś tak łatwo poszło) do zboru chodzić przestałem. Dalej identyfikowałem się z protestantyzmem, czytałem Biblię, ale nie wzrastałem - wręcz przeciwnie, więdłem.
W czerwcu 2007 wizja Kościoła rzymskiego jako swoistej ambasady Boga na Ziemi okazała się być na tyle kusząca, że zaangażowałem się w katolicyzm i to w tradycjonalistycznym wydaniu. Stałem się katolikiem wręcz wojującym. Muszę przyznać, że po pewnym czasie (powiedzmy lato 2008) niedzielna msza przestała mi wystarczać, szukałem innych form zaangażowania duchowego, tylko że nie mogłem ich jakoś znaleźć.
Czytałem Biblię, słuchałem Odwyku i coś mi się zaczęło nie zgadzać, jesienią 2009 stwierdziłem że katolicyzm jednak przeczy Biblii, a nieraz i sam sobie. Zacząłem nawet odwiedzać zbory, choć równolegle z KK, tak głęboko już to we mnie siedziało. Wpływ otoczenia, katolickich znajomych, zdusił ten trend, ale jak się okazało nie na długo.
Latem 2010 po raz pierwszy przestąpiłem próg kościoła luterańskiego, przez pewien czas chodziłem też równolegle do baptystów, ale zdecydowałem się jednak na KEA (chyba było to łatwiejsze dla osoby wychodzącej z katolicyzmu). Zacząłem poważnie myśleć o konwersji i wkrótce przystąpiłem do przygotowań do niej. W tym czasie byłem aktywny na tym forum. Chętnie radziłem poszukującym, a z katolikami toczyłem polemiki, wykazując niebiblijność ich poglądów. Nieraz czułem działanie Bożego błogosławieństwa w codziennym życiu. Jednak coś się w mnie psuło. Robiłem się coraz bardziej liberalny, wręcz deizujący (zmieniały mi się też poglądy pozareligijne). Jesienią 2012 miała mieć miejsce moja konwersja, ale nie zdecydowałem się na nią - w tamtym momencie nie byłaby ona aktem szczerym, nie uważałem jej już za potrzebną mi do czegokolwiek.
Od tego czasu jakoś się pogubiłem, a moje życie duchowe to był istny miszmasz. Bywały próby powrotu do katolicyzmu, ale choć ten stary katolicyzm bardzo mi estetycznie pasuje, to jednak jakoś mi się kłóci z literą Biblii, razi cała ta uczynkowość, wizja zbawienia jako osiągania leveli w grze. Nieraz żałowałem niezdecydowania się na konwersje. Przez pewien czas uczęszczałem do kościoła anglikańskiego, jest on pojemny teologicznie,więc nie musiałem się deklarować. Kiedy indziej sekularyzowałem się coraz bardziej i byłem na pograniczu utraty wiary, a może i ją przekroczyłem. Próbowałem też powrotu do biblijnego chrześcijaństwa, ku niemu jakoś zwracałem się w obliczu najbardziej dramatycznych wypadków życiowych, wtedy też czułem największego "powera".
W ostatnim roku chodziłem raczej do kościołów protestanckich - baptyści, luteranie, zielonoświątkowcy, choć było i tak że Rzym kusił swoimi świecidełkami, zresztą przez sporą jego część nie miałem możliwości uczestniczenia w niedzielnych nabożeństwach z powodu innych obowiązków. W tym miesiącu pewnej niedzieli planowałem odwiedzić jeden z kościołów "historycznych", w którym dawno nie byłem. W sobotę wieczorem mój organizm zaczął płatać mi jednak nieprzyjemne figle i do żadnego kościoła nie byłem w stanie pójść.

Zacząłem myśleć, jak to zmarnowałem czas, szukając szczęścia w kościołach, denominacjach, formacjach kulturowych, zamiast zwrócić się ku Chrystusowi. Moje życie, szczególnie to po 2012, pełne oglądania seriali, meczów, siedzenia na Facebooku wydało mi się jakieś takie puste. Zatopiłem się w lekturze Pisma - List do Rzymian, 1 List Jana, Listy Piotra. Zaczęły docierać do mnie rzeczy, które kiedyś może i rozumiałem, ale zdążyłem już zapomnieć. W kolejne niedziele już nieodmiennie kierowałem się do ewangelicznych zborów.

Pewnego razu siedziałem sobie na ławce w parku, czytałem Biblię i usłyszałem że niedaleko chłopak w garniturze i dziewczyna na wózku rozmawiają wyraźnie o sprawach duchowych. Biblijni chrześcijanie? - myślę. A może katolicy z Odnowy lub czegoś podobnego albo jacyś "Jehowi". Pomodliłem się w myślach do Boga, prosząc że jeśli są to moi bracia w wierze, to niech zwrócą na mnie uwagę. Po jakimś czasie podchodzi do mnie chłopak: "Dzień dobry, z koleżanką widzieliśmy, że czyta pan Biblię, ja też czytam, koleżanka za tydzień przyjmuje chrzest, chciałebym panu błogosławić i życzyć owocnych wniosków z lektury Biblii" po czym się oddalił.

Zrozumiałem, że jak tak naprawdę szukałem szczęścia w kościele.
Chodzenie do kościoła luterańskiego nie czyni nikogo chrześcijaninem (w biblijnym tego słowa sensie). Ba, chodzenie do kościoła baptystów również nie czyni nikogo chrześcijaninem. Więcej, świetna znajomość Biblii, piętnowanie błędów katolicyzmu też nie czynią nikogo chrześcijaninem.

Czynią to świadomość własnej grzeszności, Bożej łaski która ją przemogła oraz oddanie się pod kierownictwo Jezusa Chrystusa, który dobrowolnie umarł biorąc na siebie karę należną każdemu z nas za nasze grzechy.

Bóg odnawia młodość jak u orła. Przyznam że teraz czuję się trochę jak dziesięć lat temu, kiedy zaczynałem swą znajomość z Bogiem. Jak wtedy, gdy czułem Jego błogosławieństwo nad sobą. Znów uznałem Go w modlitwie za swego Pana i Zbawiciela, bo chociaż miało to już miejsce, to przecież dziękowania Mu za to i przypominania sobie o tym nigdy nie za wiele.

I przyznam, że mam problem.
Czy wtedy w 2006 ja w ogóle byłem nawrócony?
Czy gdybym był, to tak szybko bym odpadł?
Czy komuś może tylko wydawać się, że jest nawrócony?
Czy osoba nienawrócona odczuwałaby nad sobą Boże błogosławieństwo.
Czy osoba wierząca poddawałaby się rozpaczy i brakowi nadziei?
Czy ja nie byłem nawrócony, czy to szatan chce mi wmówić, że nigdy nie byłem chrześcijaninem?
Bo niby jakieś ziarenko zostało zasiane, potem mnie stale jednak ciągnęło.
A może dopiero teraz zrozumiałem, na czym polega nawrócenie, a teraz niech zaświadczy o nim wytrwanie i zmiany w życiu, także codziennym?

Przyznam, że wydaje mi się, że gdybym wtedy na studiach nie przestał chodzić do zboru, to dziś bym od lat był statecznym baptystą ochrzczonym na wyznanie wiary.

Ale czy jest sens rozpamiętywać przeszłość? Znów spróbuję żyć z Jezusem. Tym razem nie zawieść.


Ochrzczony na wyznanie wiary 27 XI 2016
jj
Posty: 8277
Rejestracja: 11 sty 2008, 10:17
wyznanie: Kościół Wolnych Chrześcijan
Lokalizacja: zagranica
Gender: Male
Kontaktowanie:

Re: 10 lat od nawrócenia - a może nie byłem nawrócony?

Postautor: jj » 08 lip 2016, 07:16

Michał

Tak jest z kazdym wierzacym. Jestesmy wszyscy podobni do Koziolka Matolka, ktory wedruje po calym swiecie szukac tego, co jest blisko. :)
Wszystko wydaje sie wazne i warte wysilku. W koncu, wczesniej czy pozniej, odkrywa to najwazniejsze, wystarczajace do zycia i to wiecznego - Pana Jezusa Chrystusa osobiscie.

Pawel tak to sformulowal:

(7) Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. (8) Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa (9) i znaleźć się w nim, nie mając własnej sprawiedliwości, opartej na zakonie, lecz tę, która się wywodzi z wiary w Chrystusa, sprawiedliwość z Boga, na podstawie wiary, (10) żeby poznać go i doznać mocy zmartwychwstania jego, i uczestniczyć w cierpieniach jego, stając się podobnym do niego w jego śmierci, (11) aby tym sposobem dostąpić zmartwychwstania.
(List do Filipian 3:7-11, Biblia Warszawska)


A Michal wyrazil to nastepujaco:

Michał pisze:Więcej, świetna znajomość Biblii, piętnowanie błędów katolicyzmu też nie czynią nikogo chrześcijaninem.

Czynią to świadomość własnej grzeszności, Bożej łaski która ją przemogła oraz oddanie się pod kierownictwo Jezusa Chrystusa, który dobrowolnie umarł biorąc na siebie karę należną każdemu z nas za nasze grzechy.


TAK! :)


Awatar użytkownika
Michał
Posty: 1112
Rejestracja: 11 sty 2008, 19:47
wyznanie: Kościół Chrześcijan Baptystów
Lokalizacja: Warszawa
Gender: Male
Kontaktowanie:

Re: 10 lat od nawrócenia - a może nie byłem nawrócony?

Postautor: Michał » 30 sie 2016, 01:38

Mi się jednak wydaje, że wtedy nie tyle się nawróciłem, co wydawało mi się że się nawróciłem.
Czy ktoś naprawdę odrodzony odpadłby tak szybko do katolicyzmu? Czy telepałby się po różnych wyznaniach i światopoglądach? Czy ktoś kto poszedł za Jezusem poddawałby się zniechęceniu i przygnębieniu w ciężkich życiowych sytuacjach. Chyba nie...
Potem powróciłem do protestantyzmu, ale to było trochę takie patrzenie na to, żeby wszystko (w doktrynie i praktyce) było zgodne z Biblią. Co jest słuszne, ale samo w sobie nie świadczy jeszcze o nawróceniu. Były okresy, gdy czułem Bożą opiekę i miałem wysłuchane modlitwy.
Rozumiałem, czym jest zastępcza ofiara Chrystusa - rozumiałem to już jako sześciolatek.
Ale szczerze mówiąc, czym pewność zbawienia czy wystarczalność ofiary Chrystusa (patrząc z dzisiejszej perspektywy) w pełni i prawidłowo zrozumiałem dopiero teraz. Wcześniej to przyjmowałem, ale jak patrzę na to dziś - bez należnego zrozumienia duchowego i intelektualnego. Powiedziałbym, że nowe narodzenie miało miejsce dopiero w tym okresie, a wcześniej to co najwyżej obracałem się w orbicie biblijnie pojmowanego chrześcijaństwa.

I refleksja taka - że komuś może się wydawać że jest nawrócony. Nie oszukujących innych albo sobie, możemy subiektywnie uważać że jesteśmy zbawieni i... mylić się. To trochę straszne :eek: Na szczęście mam już pewność zbawienia; i wiem na czym ona polega.


Ochrzczony na wyznanie wiary 27 XI 2016
Awatar użytkownika
Samolub
Posty: 4751
Rejestracja: 12 wrz 2015, 22:28
wyznanie: Protestant
Lokalizacja: Loch Ness
Gender: Male
Kontaktowanie:

Re: 10 lat od nawrócenia - a może nie byłem nawrócony?

Postautor: Samolub » 30 sie 2016, 03:02

Bingo : D
podoba mi się to co piszesz, polecam spokój i rozwój nie tylko duchowy


Obrazek HAPPYSAD- Jałowiec
Od połowy stycznia'17 nie udzielam się na forum bojkotując działania części moderacjii (Efendi oraz Kaan'a) jeśli obie te osoby ustąpią ze swoich funkcjii na forum rozważę powrót. Spotkasz mnie na moim >blogu< zapraszam
Awatar użytkownika
marcin_
Posty: 38
Rejestracja: 28 sie 2016, 22:32
wyznanie: Inne ewangeliczne
Lokalizacja: Łódź
O mnie: drobny robotnik na niwie Pańskiej
Gender: Male
Kontaktowanie:

Re: 10 lat od nawrócenia - a może nie byłem nawrócony?

Postautor: marcin_ » 30 sie 2016, 21:50

Michał, na pytanie czy jesteś nawrócony, czy nie, jesteś w stanie odpowiedzieć sobie jedynie sam. A po czym to poznasz? Po tym, że doświadczasz pokoju Bożego, że czujesz przewodnictwo Ducha Świętego, że wydajesz owoce sprawiedliwości ku chwale Boga (...nie może dobre drzewo złych owoców rodzić, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców...), że pragniesz wzrastać w miłości, wierze, poznaniu, uświęceniu. A przede wszystkim, że masz w tym wszystkim świadomość, że sam nie jesteś do niczego zdolny, ale to Boża łaska okazana Tobie w Jezusie Chrystusie działa w Tobie. Pragniesz żyć tak jak Chrystus, postępować tak jak On, mówić tak, jak On by się wyrażał. I odwrotnie, unikać tych miejsc, gdzie Jezus by nie poszedł, nie wypowiadać takich słów, których On by nie wymówił. Bożego błogosławieństwa w pielgrzymce wiary! :-)

PS Raczej nie znajdziesz społeczności wierzących, w której zgadzałbyś się z nauczaniem w 100%. Są kwestie fundamentalne, które są nie do ruszenia i dotyczą spraw najważniejszych jeśli chodzi o wiarę chrześcijańską. Są też kwestie poboczne, które tyczą się w głównej mierze obrzędowości. Nawet zbory ewangeliczne mają swego rodzaju tradycję, która jest tworem ludzkim i chociaż nie zawsze jest zła, to jednak może zawierać pewne wypaczenia.


Uniżcie się więc pod potężną ręką Boga, aby was wywyższył w odpowiednim czasie.
1P 5:6

Wróć do „Świadectwa, rozważania, nauczania ... ku wzajemnemu zbudowaniu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości