Tym razem trochę o mnie

W tym miejscu dzielimy się świadectwami działania Bożej łaski a także przemyśleniami nt. Słowa Bożego w celu zbudowania wiary innych.
ToBe
Posty: 80
Rejestracja: 18 lip 2016, 11:46
wyznanie: Kościół Boży w Chrystusie
O mnie: Gal 5:19, 22-23
2 Kor 13:13
Gender: Female
Kontaktowanie:

Tym razem trochę o mnie

Postautor: ToBe » 22 sie 2016, 21:22

Długo się zbierałam na napisanie swojego świadectwa, nie wiedziałam od czego zacząć, a początek był dawno, dawno temu.
Wychowała mnie zapracowana, samotna matka-jedynaczka-katoliczka, która swoją mamę straciła gdy sama była malutka, a ojca zabrał rak gdy miała 17lat. Mój ojciec nigdy nie poczuwał się do bycia "tatą", więc możecie się domyślić że wzorca w domu nie było.
Większość mojego życia to przeplatanka wiary w Boga z "obrażaniem się na Niego'. Nigdy jednak nie miałam wątpliwości, że On istnieje, że jest w Trzech Osobach.
Od kiedy pamiętam, brałam czynny udział w kołach oazowych, różańcowych, pierwsze piątki itp itp itp. Szukałam tam pocieszenia, miłości i zaufania.
Okres nastoletni to okres buntu, wynikiem czego był wielki nerw na Boga, na kościół i wszystko co z tym związane. czyli na moje życie składała się szkoła, imprezy, używki i wszystko co z tym związane (oprócz seksu - tutaj sprawa była jasna, że seks tylko z mężczyzną który będzie moim mężem - sama nie wiem jak mi się udało wytrwać w tym postanowieniu ;) ).
Kolejny etap to około 20rż, czyli ukończenie technikum i wielkie pytanie: co by tu w życiu robić...pytałam siebie, nie Boga, chociaż czułam wewnętrznie że ON czeka, jest tuż obok - a ja byłam obojętna na Jego wołanie (o tak tak doskonale je słyszałam, ale skutecznie ignorowałam).
W wieku 22lat wyszłam za mąż (mój mąż wraz ze mną w ostatnią sobotę przyjął Chrzest).
Ostatnie 10 lat to walka we mnie. Był czas, że potrafiłam 5h dziennie, codziennie czytać Pismo, zachowywać "Zakon" i modlić się o wszystko.
Następnie był czas gdy opuszczałam Boga, czytanie Pisma, znowu stawałam się wredna i nie do wytrzymania, z nikim się nie liczyłam, każdego obrażałam i nienawidziłam sama siebie i wszystkich dokoła.(Dobry Bóg jednak nie opuszczał mnie i ofiarowywał wszystko, włącznie z cierpliwością mojego męża i jego miłością do mnie, mimo że potrafiłam mieszać Go z błotem codziennie).
i działo się tak jak to opisywał Mateusz i Łukasz
Mt 12, 43-45; Łk 11, 24-26

Mt
43 Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, ale nie znajduje. 44 Wtedy mówi: „Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem”; a przyszedłszy zastaje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. 45 Wtedy idzie i bierze z sobą siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy, niż był poprzedni. Tak będzie i z tym przewrotnym plemieniem».
Łk
24 Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: „Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem”. 25 Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. 26 Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni».

I tak było ze mną, i znowu doświadczałam szatana we mnie, znowu miałam koszmary nocne na przemian z bezsennością, doszły problemy zdrowotne, a ja nadal "złorzeczyłam" wszystkim w moim otoczeniu.
Nienawiść do najważniejsza cecha opisująca moje dawne życie.
i żal, żal do Boga że na to wszystko pozwalał, i nerw że "mi się w życiu nie udaje itp."
Przez cały ten kołowrotek zawaliłam w życiu kilkanaście poważnych projektów min pracę, prawo jazdy, studia..jedynie moje małżeństwo trwało.
Nadal nie chciałam zwrócić się do Boga (chociaż czułam że jest obok). Jednak zatwardziałość serca i duchy we mnie nie pozwalały mi na pokutę i żal za grzechy. Baaaa jakie grzechy? wtedy o sobie myślałam, że Bóg niezależnie jaka będę to i tak z mojego życia nic dobrego nie zrobi, bo przecież to bagno. i tak się toczyło....
Gdy weszłam na poziom - zbliżenia do 30stki zaczęły się myśli o dziecku i bach..znowu problem, okazało się że JA mam duże problemy fizyczne aby zajść w ciążę...wyobraźcie sobie jaki gniew na Boga we mnie zapałał, potem żal i prośby i obiecanki (nie wiem czy też tak kiedyś robiliście, ale ja "święcie" wierzyłam, że jak obiecam COŚ Bogu, to On spełni to o co Go poproszę), więc były obietnice zmiany życia, że będę co niedzielę chodzić do kościoła, że zacznę znowu odmawiać różaniec itp itp itp.
Oczywiście problem się nie rozwiązał, w czasie jakim JA chcialam i znowu odeszłam od Boga i złożonych obietnic.
Trwało tylko moje małżeństwo (ale już widziałam zalążek, że zaczyna się sypać).
Nadal nienawidziłam wszystkich . Wiele razy przeszła mi przez głowę myśl o samobójstwie, wiele razy mówiłam dla męża, że ja już nie chcę żyć, bo co to za życie?
W każdym dniu Bóg okazywał mi łaskę, mimo że ja byłam przeciwko Niemu. Mąż znajdował lepiej płatną pracę, a to znajdowali się ludzie, co nam pomagali w różnych sytuacjach, praktycznie z perspektywy czasu widzę, że każdego dnia Bóg "spełniał" moje zachcianki, tak abym nie martwiła się dniem jutrzejszym...
Mąż nie chorował, drzewa kwitły, koty się mnożyły heheh normalnie sielanka (jednak dla mnie w tamtym okresie Bóg był wrogiem).
Gdy pewnego kwietniowego dnia zobaczyłam 2 kreski na teście ciążowym, to znowu zaczęłam chodzić do Kościoła, dziękować Bogu za wszystko i znowu wydawało się że będzie już tylko lepiej. i znowu była fatamorgana...w 3trymestrze ciąży okazało się że córeczka ma chore serce... na nic zdały się modlitwy, błagania, żeby po porodzie okazało się że już jest zdrowa ( w między czasie zerwałam kontakt z wiekszą częścią mojej rodziny, ot tak z drobnej sprzeczki, która urosła w mojej głowie do rangi "policzka")..
Córka urodziła się z tętniaczkiem, i dziurą między przedsionkami oraz z bradyarytmią...
Kłopoty się mnożyły, oddaliłam się od Boga, od męża, od wszystkich...a mimo to Stwórca nie odwrócił się ode mnie, czuwał nade mną...trafiałam na super lekarzy, dziecko zdrowo rosło, mąż pracował, zdrowie nawet dopisywało...
a ja nadal tęskniłam za pokojem w sercu, za miłością do ludzi, za miłosierdziem względem bliskich, tęskniłam za tym wszystkim co ofiarowuje Jezus. Płakałam, tęskniłam, krzyczałam i denerwowałam się...bo nic w moim życiu się nie zmieniało...jeszcze bardziej znienawidziłam Świat (paradoks nie? tęskniłam za miłością, a sama dawałam zło). Którejś nocy śnił mi się Jezus, że siedzi nad jeziorem i obserwuje taflę wody, ja mówię do Niego "Panie dlaczego jesteś tak daleko ode mnie", na co słyszę odpowiedź "Jestem obok", na co ja " Panie jesteś po drugiej stronie jeziora", na co Pan Jezus "Madziu ale to kałuża", na co Ja lekko zdziwiona "Panie jaka kałuża, przecież to wielkie jezioro". i się obudziłam..
doskonale wiedziałam jaka jest droga do uwolnienia, jaka jest droga do szczęścia w Jezusie, a mimo to nie chciałam jej podjąć.
zagłuszałam "swojego Ducha co mnie upominał do nawrócenia się", wpadłam w wir zakupoholizmu, obkładania się materialnymi rzeczami, czytania bzdur, marnotrawienia czasu na filmy i seriale nic nie wnoszące do mojego życia...i tak mijały lata...nic nie przynosiło szczęścia na dłużej...
Aż przyszedł do mnie Jezus w osobie chorego brata (z którym nie utrzymywałam kontaktu od 8lat), brata alkoholika, brata który potrzebował odzienia, napojenia, i przytulenia. przyszedł Jezus i powiedział "nakarm mnie", "daj mi jeść".
Lekarze powiedzieli mi, że brat ma serce bardzo chore, że alkohol go zabije i że zostało mu mało czasu....ja nie uwierzyłam, tyle razy przecież mnie oszukał, naciągnął..
mój brat zmarł...zatrzasnęłam drzwi potrzebującemu....
Wtedy nastąpiło moje załamanie, na kolanach przyszłam do Jezusa, prosząc go o wybaczenie, przytulenie...wiedziałam że zasługuję na karę, wiedziałam jak wiele w życiu krzywd wyrządziłam, ile kłamstw....płakałam kilka dni, błagałam o wybaczenie...
Po przyjęciu Jezusa do serca, uznania Go swoim Panem i Zbawicielem, miałam kilka incydentów nocnych z "złymi duchami", które na imię Jezusa opuściły moją duszę (proszę nie będę się wdawać w szczegóły, rzucania po łóżku nie było)...nastąpiła cisza, cisza we mnie i głos "że od teraz będzie wszystko dobrze"...zaczęłam uczęszczać do KBwCh (nie widzę jakiegoś mocnego zwiedzenia, modlę się cały czas aby fałszywe nauki nie miały miejsca w tym zborze, bo wierzę, że z jakiegoś powodu Bóg zechciał abym to właśnie tam skierowała swoje pierwsze kroki).
Przez ostatnie tygodnie poprzedzające chrzest, często pytałam się Boga, czy moje NOWO NARODZENIE to faktycznie od NIego pochodzi, bo już kilka takich w życiu przeszłam, gdy byłam przekonana, że teraz to już w Bogu będę żyć. Mimo, że otrzymywałam odpowiedzi w postaci Słowa, nadal wątpiłam w swoim sercu i modliłam się, aby nie być tym ziarnem co to kruki wydziobią czy też ziarnem na skale, że nie wyda dobrego owocu (do tej pory moim owocem była nienawiść). Pewnego sobotniego wieczora, rozmawiałam z mężem (naszemu małżeństwu groził rozwód, nie potrafiliśmy na siebie patrzeć, a co dopiero rozmawiać. Momentem przełomowym była śmierć brata) o moich wątpliwościach co do mojej osoby, co do mojego odrodzenia, że tak bardzo nie chciałabym zawieść znowu Boga, Jego, siebie, świata, ,mojej rodziny...i w nocy miałam sen, że rozmawiam z Bogiem (nie nie widziałam Go, nie był bytem materialnym, ale doskonale czułam Jego obecność). Jestem w jasnej, dużej sali, stoję przy stole, a na nim widzę, pięknie ułożoną układankę (nie wiem co to było, ale było piękne), Bóg mnie się zapytał jaki mam problem, na co ja "że boję się, że nie odrodziłam się na nowo, że to znowu moja fatamorgana, moja pycha, na co Bóg "spójrz na tą układankę, ułożyłaś ją". na co ja " Boże jak możesz mówić, że ją ułożyłam, jak ja jej nie ułożyłam, bo gdybym ułożyła to bym pamiętała że coś takiego zrobiłam". Na co Bóg 'ależ ułożyłaś ją, a nie pamiętasz bo z pomocą Ducha ją ułożyłaś, Mój Duch w Tobie pomógł CI ją ułożyć. Widzisz tu leży druga taka sama układanka, spróbuj SAMA ją ułożyć. JA mimo wielu prób nie byłam w stanie dopasować nawet jednego kawałka. Na co ułyszałam " widzisz po ludzku nie ułożysz nic, z pomocą Ducha już dawno byś to ułożyła. dlaczego więc masz wątpliwości że się ODRODZIŁAŚ?" no i się obudziłam i tego dnia a była to niedziela, podjęłam decyzję o chrzcie...
OD kilkunastu tygodni mam pokój w sercu, na nowo odkryłam radość w mężu, na nowo odkrywam Jezusa i Bożą miłość..
Każdego dnia dziękuję za wszystko co mnie spotyka i co mnie spotkało, bo wiem że Bóg miał swój plan, ma swój plan na mnie i wiem że ten plan jest dobry, nawet gdy ja nie będę się z tym zgadzać, poddaję się Jego woli i wybieram to, aby to ON mnie prowadził.
Całe moje życie powierzam Jemu.
Ataki złego nadal występują (nie już nie we mnie, ale zewnętrznie), ale wierzę że Bóg trzyma mnie za rękę i w razie kłopotów mam się do kogo zwrócić. Wiem że moja grzeszna natura będzie walczyć z Duchem który pragnie Pana, wiem że czeka mnie walka. Ale już wygrałam bo mam najlepszego i niezwyciężonego obrońcę w osobie Jezusa Chrystusa.
Przepraszam za elaborat i może chaotyczny opis, ale moje życie to był jeden wielki rollercoster a w końcu jestem na przystani i odpoczywam (co nie znaczy że osiadłam na laurach) w Panu Moim Zbawcy Jezusie Chrystusie i już się nie "miotam" . A w dniu Chrztu, po wynurzeniu poczułam oblegającą mnie miłość, miłość tak ogromną, której nie jestem w stanie wyrazić słowami.
Z Panem Bogiem
Magdalena


Awatar użytkownika
n.ellie
Posty: 380
Rejestracja: 09 maja 2016, 10:17
wyznanie: Brak_denominacji
Gender: Female
Kontaktowanie:

Re: Tym razem trochę o mnie

Postautor: n.ellie » 23 sie 2016, 11:21

Dziękuję za twoje świadectwo :)

Z niektórymi rzeczami mogę się utożsamić.

Chwała Panu za to, że uzdrowił Ciebie i Twojego męża. :)


I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. (1 Kor 13:2)
Obrazek
https://www.instagram.com/kobieta_z_biblia/
http://kobietazbiblia.blogspot.com/
jj
Posty: 8277
Rejestracja: 11 sty 2008, 10:17
wyznanie: Kościół Wolnych Chrześcijan
Lokalizacja: zagranica
Gender: Male
Kontaktowanie:

Re: Tym razem trochę o mnie

Postautor: jj » 24 sie 2016, 15:58

ToBe pisze: A w dniu Chrztu, po wynurzeniu poczułam oblegającą mnie miłość, miłość tak ogromną, której nie jestem w stanie wyrazić słowami.

To chyba wszyscy przezyli...:)



Wróć do „Świadectwa, rozważania, nauczania ... ku wzajemnemu zbudowaniu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości