Mój chrzest był dla mnie wielką niespodzianką, prezentem nieoczekiwanym.
Opowiem od początku.
Długo szukaliśmy wspólnoty. Holandia pod względem duchowości, zwłaszcza chrześcijanskiej, jest istną pustynią. W KRK nie znajdziesz wspólnot, chyba że włosko-, francusko- czy hiszpańskojęzyczne, bo te nacje jeszcze się blisko kościoła trzymają. Polacy mają dwie misje katolickie, jedną w Amsterdamie, drugą w Rotterdamie, księża jeżdżą po kraju i sprawują msze po polsku raz na dwa tygodnie gdzieś w większych skupiskach Polaków. Można posłać dziecko na katechezę w Amsterdamie, no i przygotują je do I Komunii , tak jak w Polsce.
Mieszkamy w małym dorpie. Jest tu kościół katolicki, są trzy kościoły protestanckie. Jako katolicy zajrzelismy parę razy do kościółka, ale gdy doświadczyliśmy tam na własnej skórze liturgii New Age, postanowiliśmy jeździć do innej parafii, w mieście. I tak parę lat zleciało.
Dzieci pochrzciliśmy w tej parafii. Było nam jednak za mało, zero formacji, tylko sakramenty, na spowiedź też trzeba się było umawiać z trzymiesięcznym wyprzedzeniem.
Zaangażowałam się w pewien projekt ewangelizacyjny, i tam w ramach szkolenia mieliśmy kurs, w którym m.in. rozeznawaliśmy swoją osobistą wizję. No i tak po nitce do kłębka, wizję rozpoznałam, a na modlitwie usłyszałam imię wspólnoty, którą Pan dla mnie przygotował. Modliłam się o przynajmniej 5 osób, które by moją wizję poniosły, Pan mi dał 135
Wspólnota zbiera się 3 km od mojego dorpu, i niesie dokładnie moją wizję!
Tak więc postanowiliśmy do niej wejść. Znaleźliśmy w niej wszystko, czego potrzebowaliśmy: studium Biblii, formację, możliwość nawiązania relacji braterskich, możliwość formacji dla dzieci. Niestety, nie zostaliśmy przyjęci. Owszem, pozwolono nam jako gościom uczestniczyć w nabożeństwach, i tyle.
Było to bardzo bolesne doswiadczenie dla mnie.
W międzyczasie równie bolesne wyrywanie się z KRK. Najpierw rozmowa z proboszczem, który był jednoczesnie moim spowiednikiem. Znał moją wizję, dzieliłam się z nim od początku tym, do czego Pan mnie wzywa. I gdy pełna entuzjazmu ogłosiłam mu, że Pan postawił na mojej drodze ową wspólnotę, dostałam zimny prysznic. Nagle okazało się, że jestem zdrajcą, apostatą, porzucam Kościół Chrystusowy, wyrzekam się skarbu Eucharystii...
Potem oberwałam podobnie od wieloletniej przyjaciółki. Ta obrzuciła mnie epitetami typu dziecko diabła i heretyk.
Kolejny krok to konflikt, przez który przechodziłam na owej platformie ewangelizacyjnej. Koleżanka katoliczka, z którą pracowałam razem na czacie, zaatakowała parę razy mnie z powodu wyboru wspólnoty. Małe piwo. Ale kiedy zaatakowała moją studentkę, dwukrotnie, a studentka prosiła mnie o powiadomienie o tym koordynatora projektu, wtedy dopiero się zaczęło. To ja zostałam ukarana, owa koleżanka nawet nie została napomniania, atakowała mnie potem jeszcze osobiście w mailach, a na koniec dowaliła z grubej rury na forum dla trenerów tej platformy. I wtedy postanowiłam, że odchodzę.
Ewangelizacja jest moją pasją, jest moim powołaniem. Jestem matką dwóch niepełnosprawnych chłopców, więc wyjazd, obóz, outreach nie wchodzi w grę. Pracowałam na necie. Rozsypało się. Ale... wyszłam z KRK, wyszłam też z wszelkich ekumenicznych aliansów z KRK. Poznałam na własnej skórze, co znaczy być protestantem w układach z katolikami, ale o tym może innym razem.
Tak więc straciłam miejsce służby. Ktoś z mojej małej grupki we wspólnocie podpowiedział mi, że za dwa tygodnie będzie uroczystość włączenia nowych członków do wspolnoty, bym poprosiła jeszcze raz o członkostwo. Poprosiłam o rozmowę odpowiedziałnego wspólnoty.
Przyszedł do nas do domu. Opowiedziałam mu o tym konflikcie na platformie i jak mnie to boli. Doradził mi, by to zostawić. I wtedy zaproponował mi nie tylko włączenie do wspólnoty, ale... chrzest! Marzyłam o tym od dawna, ale nie śmiałam prosić, bo bałam się kolejnego odrzucenia. Termin chrztu miał być za trzy tygodnie... Rozpłakałam się ze wzruszenia.
Mój chrzest odbył się 23 listopada tego roku. Przygotowania? Dałam świadectwo, bez wcześniejszego przygotowywania skryptów. Ubranie dostałam od wspólnoty. Miałam białe skarpetki, ale tylko na czas dawania świadectwa, do wody wchodziliśmy boso. Wspólnota zorganizowała też kawę i ciasto po chrzcie.
W moim przypadku przygotowanie do chrztu trwało rok. I był to rok zamykania drzwi, tracenia, ucinania, konfliktów,prześladowań. A teraz jak jest? Służby nadal nie mam.
Ale mam Ojca. I mam braci, którym naprawdę na mnie zależy. Mam formację. i wiem, że dopóki wszystkie stare drzwi nie zostaną pozamykane, nowe się nie otworzą. I że mądrością jest nie pukać w każde zamknięte, ale też nie wchodzić przez każde otwarte.