kontousunięte1 pisze:Klangman pisze:Ewangelizacja polegająca na głoszeniu czegoś nowego już się nie powtórzy. No chyba, że ludzie zapomną o istnieniu Jezusa (przyszłe pokolen
Oczywiście,że się nie powtórzy,ale mnie też nie o to chodzi. Dlaczego do tego prostego i jasnego przekazu Ewangelii Kościół dodał takie "cudactwa"-to jest dla mnie pytanie zasadnicze i niezwykle wazne.
Klangman pisze:1. Zapoznaniu się z punktem widzenia Katolików i teologią Kościoła Rzymskokatolickiego
W porządku,jak najbardziej.Prosze cię żebyś rozszerzył tą myśl.Z czego /z jakich źródeł korzystałeś?/,czy ograniczyłeś się tylko do katechizmu? Chciałabym wiedzieć po jakich publikacjach "odchłysnąłeś"się.
Klangman pisze:2. Życzliwości wobec przeciwnego punktu widzenia (bez niej nie sposób zrozumiećinny punkt widzenia)
To niezbędne i jestem w stanie wykrzesać tą życzliwość jeśli ktoś mnie oświeci i przekona,że nauki KrK są zgodne z Biblią. Widzisz,ja nienawidzę kłamstwa,oszustwa,knucia,dwulicowości. Na mnie to działa ,jak płachta na byka i jak na kimś się w ten sposób zawiodę,to ma przechlapane. Teraz to KrK powinien /jeśli mu zależy na szczerych wyznawcach/ odkłamać się
.Tak to przynajmniej wygląda z mojego punktu widzenia.
Klangman pisze:3.
Jak to wyglądało w praktyce? Bo same chęci chyba nie wystarczą.
Klangman pisze:Ad 3 Masz zamknięte oczy na nadzieję. Nie dostrzegasz jej tam, gdzie ona jest.
A gdzie jest? Czego nie widzę? Wcale nie twierdzę,że posiadłam mądrość i mam rację. Dla mnie wygodniej i prościej byłoby wszystko zostawić po staremu,tzn.po katolicku sprzed poznania Biblii. Pewnie ładnie i bez problemu wskoczyłabym do piekła,no może na czyściec bym się załapała....
Ale poznałam PS i klops.Szach mat.Co robić?
Po pierwsze, by być uczciwym i odpowiednio zrozumianym, muszę napisać, że nie jestem praktykującym Katolikiem i nie uczestniczę w życiu żadnej wspólnoty. Można to traktować jako pójście na łatwiznę, a nawet jako bunt przeciw nakazom Pisma. Może to grozić zbłądzeniem, a nawet utratą wiary. Chcę być jednak szczery wobec Pana i przychodzić do Niego z poczucia wewnętrznej chęci. Nigdy nie pałałem entuzjazmem, gdy miałem iść na mszę i nic się w tym względzie nie zmieniło. Z radością natomiast spotykam się z osobami, które są mi bliskie (również ateiści) i właśnie tam staram się realizować postulaty Jezusa (od czasu do czasu nawiązując do wiary w Boga) odnośnie miłości bliźniego.
Może to dziwnie zabrzmi ale do zgłębiania teologii katolickiej punktem wyjścia było to forum
i Biblia. Katechizm miałem w rękach może kilka razy i tylko na chwilkę, by coś sprawdzić. Większość wiedzy teologicznej czerpałem na skutek ustosunkowywania się do polemik protestancko-katolickich. Jednym z głównych determinantów życzliwości w stosunku do Katolików było dostrzeżenie, że to oni są oskarżani (w mniemaniu protestanckim to pewnie motywowane miłością upominanie), a niektóre tezy - kościół Babilon, jezuici rządzą światem, papież antychryst - to jawny atak (tu nie boję się tego słowa), który "zalatuje" zorganizowaną propagandą. Dodam jeszcze, że większość okołoteologicznych książek, które przeczytałem to publikacje protestanckie. Nie jestem też jakoś wybitnie zainteresowany dogmatami, gdyż nie utożsamiam zbawienia z wiarą w dogmaty lecz z posłuszeństwem przykazania miłości, które dał nam Pan jako Nowe Przykazanie.
Zagadnienia kontrowersyjne takie jak sprawa obrazów, czy rzeźb, modlitwa do świętych, uczynki/wiara itd. nie są dla mnie przepustką do potępienia kogokolwiek. Sam nie mam problemu z pomodleniem się słowami "Zdrowaś Mario..." choć w 99℅ modlę się własnymi słowami pod wpływem impulsu (nieregularnie i stosunkowo rzadko), nie pamiętam bym zwracał się do świętych (nie dlatego, że nie wolno tylko z braku takiej potrzeby) z prośbami. Jednak zgodnie z Pismem (patrz spór o pokarmy) nie uważam, by grzeszyli Ci, którzy modlą się o wstawiennictwo z potrzeby serca. Jeśli bym ich uważał za grzeszników stałbym się sędzią ich serc (oskarżycielem).
Wuko, tu nie chodzi o to byś przyjmowała bezkrytycznie to co głosi Kościół Rzymskokatolicki, nie chodzi też o to byś musiała praktykować to do czego nie masz przekonania. W zasadzie chodzi tylko o to byś nie sądziła, bo wówczas unikniesz sądu (czy na tym świecie, czy po śmierci to już zagadnienie chyba eschatologiczne).
To tak jakby na tyle
Wybacz długość wywodu.
U podstaw matematyki leży ludzka potrzeba kontrolowania i chronienia tego co się posiada (znalezione w Internecie)