W chrześcijaństwie termin przebudzenie duchowe jest używany i to przez oficjalne kościoły, np.
http://gryfow.kz.pl/o-nas/historia-kosc ... iatkowego/pod tym linkiem czytamy o "przebudzeniu zielonoświątkowym".
Co to jest przebudzenie duchowe? W moim ujęciu to przebudzenie oznaczało zmianę koncepcji Boga z Boga karzącego, sadysty czyhającego na najmniejszy błąd chrześcijanina, by go skierowac do piekła, w kierunku Boga sprawiedliwego sędziego ale i miłosiernego, łaskawego. To także zmiany realne w życiu wynikłe z oddania się opiece Bogu. Przebudzenie duchowe u mnie oznaczało wyrobienie w sobie wielowymiarowej pokory, miłosierdzia.
Co do reszty. Otóż generalnie nie po drodze mi z taką logiką, że jeśli jakiś termin czy rzecz używane są przez pogan lub osoby grzeszne, to mi już nie wolno tego używać, mam od tego stronić. Gdyby tak sobie wziąć do serduszka tą regułę, to w zasadzie należałoby zrezygnować np. z krzyża, bo przecięż krzyż jest pogańskim religijnym symbolem. Należało by zrezygnować z ewangelii, bo przecież była ona używana przez krzyżowców, inkwizycję, a także morderczych protestantów w przeszłości w wojnach religijnych. Trzeba by zrezygnować z biblii, bo przecież jej kanon został ustanowiony przez kościół katolicki i prawosławny, a więc kościoły według niektórych protestantów zwiedzione i bałwochwalcze. Jak więc można czytywać pisma kopiowane przez tych, którzy uprawiają bałwochalstwo? Jak można używać kamienia, kostki brukowej, drewna, metali, szkła, porcelany skoro tego wszystkiego używali poganie i to do kultu religijnego? Czy nie należałoby zrezygnować z wodociągów, bo przecież akwedukty budował pogański bałwochwalczy Rzym? Ja tutaj widzę absurdalność takiego podejścia.
Ale wiem w czym problem. Problem jest w tym, że takie osoby jak Madelinka czy Magda chciałyby "za uszy" przyprowadzić każdego do Boga, niejako wymusić przy każdej nadarzającej się okazji, od każdej instytucji, właśnie wyznanie wiary, najlepiej wiary ich zboru.
Możemy stwierdzić absurdalność tej sytuacji, gdy uświadomimy sobie takie przykłady. W szpitalu lekarz nie wykonałby operacji zanim pacjent by nie uznał Chrystusa swym panem i zbawicielem i nie wyspowiadał się. W aptece pani by nie sprzedała leku, dopóki klient nie podpisałby "lojalki" względem Chrystusa. I tak samo ma być rzekomo na wspólnotach dwunastokrokowych.
Przecież te grupy spotykają się nie po to by ewangelizować, przyciągać ludzi do Boga, ale by pracować nad konkretnymi problemami, leczyć się. Gdy idziesz do lekarza, to oczekujesz, że cię przebada, zdiagnozuje i wyznaczy leczenie, a nie że będzie cię przeciągał do swojego kościoła lub religii. Od ewangelizowania są kościoły i powołani przez Ducha Świętego do tego ludzie. Nie każdy jest od ewangelizowania!
A że stworzono taki program (nieobowiązkowy) z udziałem duchowości,wiary, religijności, to ludzie dzielą się swą siłą, doświadczeniem i nadzieją mówiąc co Bóg w ich życiu zrobił. W ten sposób "bezkrwawy" tzn. bez przymusu pokazują realne działania Boga tym, którzy z jakichś powodów albo nigdy nie poznali Boga, albo od niego odwrócili się. Czy istnieje ryzyko, że np. ktoś z grupy, kto wieży w druidy opowie, że u niego to działa? Czy przeciągnie na swoją stronę niezdecydowanych? Może się tak stać, ale wtedy jest to osobista decyzja tylko tej osoby, która sie na to zdecyduje. Poza tym na grupie dostanie najpewniej informację zwrotną od kilku lub kilkunastu osób. Np. u nas zdarzyło się, że ktoś mówił, że w ramach jakiejś zemsty i odganiania "złych energii" jakieś kastany czy coś na wycieraczkę wysypał. Poszła w eter informacja od innych, że jest to rodzaj okultyzmu i jest sprzeczne z chrześcijaństwem. Tak więc nie jest tak, że ludzie są zostawieni totalnie samemu sobie. Poza tym jeśli jakaś grupka konkretna została zdominowana przez inną religię lub właśnie rodzaj kultu new age to chrześcijanin nie musi uczestniczyć w tej konkretnej grupce. Tu nie ma żadnych kontraktów, wpisowego, przymusu itd.
Na grupach nie prowadzi się sporów czy debat teologicznych, bo to nie są do tego przeznaczone miejsca. Np. współmałżonek pije, a syn narkotyzuje się, co zrobić? Albo matka znęca się nad swoimi dziećmi i nie potrafi tego opanować. Jest szereg rozwiązań, które się takiej osobie podsuwa, czasami interweniuje itd.
Dlaczego więc ludzie z takimi problemami nie próbują ich rozwiązać w swoim kościele?
Odpowiedź jest taka, że próbowali, ale okazało się to nieskuteczne, albo dostali kopa od swojej wspólnoty. W kościołach współczesnych bowiem nie ma przestrzeni do stawania w prawdzie. To znaczy można stanąć w prawdzie z danym problemem raz lub dwa. Jest za to parcie na "sukces" i udawanie, że wszystko jest w porządku, by być uznawanym we wspólnocie za wierzącego. Jeśli na przykład dziewczyna przyzna, że jest nimfomanką, awięc uzalezniona od seksu, mimo nawrócenia, wyznania grzechów i wczesniejszego ochrzczenia to nie mija, to prosi wspólnotę o modlitwę raz, - nie pomaga, drugi raz, to samo. ale trzeci raz już nie ma odwagi i udaje że "przeszło" albo rozgniewany tłumek wmawia jej, że się nie nawróciła i niech sobie idzie stąd bo gorszy społeczność. W praktyce okazuje się, że osoba taka ma przed sobą drogę przynajmniej pięcioletniej pracy i pokuty, w czasie której zaliczy nawet kilkaset wpadek, zanim wyjdzie na prostą. I właśnie tej cierpliwości potrzebnej by wyjść na prostą w kościołach nie ma. Tymczasem bez przyznawania się właśnie przed ludźmi na bieżąco do popełnianych błędów i grzechów, co sprawia wrażenie pozornego "trwania" w grzechach, nie ma postępów, podobnie jak bez różnorakiego wsparcia ludzi nie ma zdrowienia. Zdarza się, choć rzadko, że Bóg jak magik zdejmuje z kogoś jakieś zniewolenie. Najcżęściej jednak odpowiedź na modlitwę jest w formie "nie zrobię", "nie teraz", "nie od razu", "poprzez innych ludzi", "popracuj razem ze mną","uwolnię cię od jednego, ale resztę przepracuj" itd.
Bardzo znamienne, że ci, którzy są prawdziwie wierzący, jak się określają, gdy się ich zapyta, jakie grzechy w ostatnim miesiącu popełnili, to się okazuje, że popełniają te same grzechy raz za razem, np. okłamywanie, manipulowanie, odmawianie pomocy ubogim na ulicy etc. Dają sobie taryfę ulgową, ale gdy ktoś inny ma problem czy to z używkami, czy z depresją, czy z złością, czy z seksem i innymi "wrażliwymi" sprawami, to dla tej osoby nie ma taryfy ulgowej i wsparcia. A tymczasem niedostatki w miłości, miłosierdziu, pokorze, kłamanie to takie same grzechy jak gwałty na dzieciach czy morderstwa czy owe pijaństwo. Tyle, że o ile z mordowania można się szybko odwrócić, a miłosierdzie szybko zaszczepić, to z uzależnieniami już nie za bardzo, o ile oczywiście uzależnienie nie jest pozorne, bo jest zwyczajnym nawykiem, przyzwyczajeniem, które można odstawić z dnia na dzień bez nawet pomocy Ducha Świętego.
"Dlaczego więc teraz Boga wystawiacie na próbę, wkładając na uczniów jarzmo, którego ani ojcowie nasi, ani my sami nie mieliśmy siły dźwigać" (Dzieje 15,10)